Już wolałem kiedy byłem zawalony robotą. Projekt się skończył, zapowiedzane na przyszłość inne się opóźniają i mam praktycznie cały tydzień wolny, w trakcie którego mam napisać tylko dokumentację (a chyba nie trzeba mówić jak bardzo mi się chce). Siedzę i wymyślam co by tu jeszcze zrobić i im dłużej siedzę, tym bardziej mi się nie chce robić tego, co wymyślę. Ale coś robić muszę, bo inaczej czuję się fatalnie – taki ze mnie „idealny pracownik”. Dziś dokonałem pierwszej, nieśmiałej, próby dojechania trochę później niż zwykle. Ale z tą nieśmiałością nie chodzi o szefa, bo on wie, że nie mam nic do roboty, tylko o mnie :) A w biurze też czuć sezon wakacyjny, bo przez pierwsze kilka godzin siedziało nas dwóch, a przez kilka ostatnich – tylko ja. Jeden skończył swój miesięczny „staż”, drugi jest na urlopie a trzeci zmył się gdzieś trochę po południu. Za to handlowiec zajmujący się klientem, dla którego robiłem ten projekt, też jest na urlopie, ale już go parę razy widziałem w firmie ;)
A najgorsze jest to, że jedyna osoba, z którą korespondowałem w te „wakacje”, właśnie w tym tygodniu pojechała nad morze. Grrr.
Rano szefu dostarczył mi mrożącą krew w żyłach nowinę – podobno ktoś się uwziął na strony wspomnianego klienta (nasza jest jedną z wielu, reszta jest rozsiana gdzieś po świecie) i urządza sobie włamy do nich. Stwierdził, że „być może wkrótce moja stronka przejdzie prawdziwy chrzest bojowy”. Na razie przetrwała parogodzinne skanowanie Nessusem, dokonane przez naszego admina (BTW: drugi admin, ten słuchający Toola, też się zmył, ale na dobre). Tak się składa, że maszynka, na której toto stoi, nie jest najwyższej klasy i przez jakiś czas nie mogłem się do niej dobić, a – wyjatkowo – miałem coś do poprawienia (niestety – godzinka i po robocie).
Zaś w domu – jeszcze mniej do roboty. Pisanie zapisków i jedzenie. Ciasteczka, rodzynki, daktyle, czekolada – jeszcze trochę i się roztyję ;) I obawiam się, że nie są to li tylko słowa rzucane na wiatr, pewne efekty już widać! ;D Przynajmniej „mięsień piwny” mi nie grozi.
Coś z innej beczki: na terenie naszego osiedla toczy się zakrojona na szeroką skalę i bardzo intensywna kampania reklamowa pewnej sieci telefonii stacjonarnej. Łażą tu domokrążcy, wciskają ulotki i rozsiewają pogłoski, jakoby TPSA miała nas totalnie w nosie i jeśli kiedykolwiek się tu zinstaluje, to najwcześniej za półtora roku. Mama wpadła we wściekłość. Wczoraj ciężko było od niej usłyszeć o czymkolwiek innym. Już się deklarowała, że ktoś zaraz pojedzie do TBSu i się dowie o co do ch* chodzi z tym przetargiem, ale jakoś nikt nie pojechał. Podobno ze względu na temperaturę.
Też mnie ciekawi co się kroi.