22.08.2004 (niedziela) 12:40

Masło orzechowe jest piekielnie dobre, ale i też piekielnie drogie… I tak było warto, chociaż w naszym domu nie przetrwało doby :)

Sosny przed naszym domem usychają. To fatalnie, cholera… Jedna jest już całkiem sucha, dwie inne są upstrzone brązowymi plamami. Nawet sosny :> Suche drzewo nie może tak stać, trzeba je ściąć, żeby się nie zwaliło na kogoś, a wtedy widok z okna stanie się o wiele gorszy.

Szkoda że nie mamy mieszkania z oknami na drugą stronę – tam jest LAS, gęsty, mazowiecki las. Trochę zaśmiecony, ale co tam ;) Poza tym z wnętrza osiedla dochodzą antropogeniczne hałasy. Na przykład potwornie skrzypiąca brama (automatyczna).

20.08.2004 (piątek) 20:05 „Chyba jestem Aborygenem ;)”

Siedzę w tym biurze, w którym, bądź co bądź, nie ma klimatyzacji (poza dwoma wiatraczkami), bo to sławetna Stara Ochota, no więc siedzę te osiem godzin i ani przez chwilę nie wstaję od komputera. Mama co jakiś czas protestuje, żebym brał kanapki, ale ja jakoś nie znajduję czasu, żeby je spożyć ;) No właśnie, „idealny pracownik”, z szacunku do pracy nie śmie się oderwać nawet dla uzupełnienia zapasów cukrów i/lub kofeiny ;) I dopiero po powrocie do domu zachciewa mi się cholernie pić – nawet w taki upał jak dziś. Kiedy mamie o tym powiedziałem, wraz z przypuszczeniem, że może jesetem Aborygenem, odparła: „ale wiesz, że Aborygeni wysysają ropuchy?” ;)

A na dworze dmucha i dmucha i jest coraz ciemniej i jakoś nie chce padać. O, przestało nawet dmuchać. Jestem niepocieszony :(

18.08.2004 (środa) 19:25 „Zapiski z opuszczonej twierdzy”

Już wolałem kiedy byłem zawalony robotą. Projekt się skończył, zapowiedzane na przyszłość inne się opóźniają i mam praktycznie cały tydzień wolny, w trakcie którego mam napisać tylko dokumentację (a chyba nie trzeba mówić jak bardzo mi się chce). Siedzę i wymyślam co by tu jeszcze zrobić i im dłużej siedzę, tym bardziej mi się nie chce robić tego, co wymyślę. Ale coś robić muszę, bo inaczej czuję się fatalnie – taki ze mnie „idealny pracownik”. Dziś dokonałem pierwszej, nieśmiałej, próby dojechania trochę później niż zwykle. Ale z tą nieśmiałością nie chodzi o szefa, bo on wie, że nie mam nic do roboty, tylko o mnie :) A w biurze też czuć sezon wakacyjny, bo przez pierwsze kilka godzin siedziało nas dwóch, a przez kilka ostatnich – tylko ja. Jeden skończył swój miesięczny „staż”, drugi jest na urlopie a trzeci zmył się gdzieś trochę po południu. Za to handlowiec zajmujący się klientem, dla którego robiłem ten projekt, też jest na urlopie, ale już go parę razy widziałem w firmie ;)

A najgorsze jest to, że jedyna osoba, z którą korespondowałem w te „wakacje”, właśnie w tym tygodniu pojechała nad morze. Grrr.

Rano szefu dostarczył mi mrożącą krew w żyłach nowinę – podobno ktoś się uwziął na strony wspomnianego klienta (nasza jest jedną z wielu, reszta jest rozsiana gdzieś po świecie) i urządza sobie włamy do nich. Stwierdził, że „być może wkrótce moja stronka przejdzie prawdziwy chrzest bojowy”. Na razie przetrwała parogodzinne skanowanie Nessusem, dokonane przez naszego admina (BTW: drugi admin, ten słuchający Toola, też się zmył, ale na dobre). Tak się składa, że maszynka, na której toto stoi, nie jest najwyższej klasy i przez jakiś czas nie mogłem się do niej dobić, a – wyjatkowo – miałem coś do poprawienia (niestety – godzinka i po robocie).

Zaś w domu – jeszcze mniej do roboty. Pisanie zapisków i jedzenie. Ciasteczka, rodzynki, daktyle, czekolada – jeszcze trochę i się roztyję ;) I obawiam się, że nie są to li tylko słowa rzucane na wiatr, pewne efekty już widać! ;D Przynajmniej „mięsień piwny” mi nie grozi.

Coś z innej beczki: na terenie naszego osiedla toczy się zakrojona na szeroką skalę i bardzo intensywna kampania reklamowa pewnej sieci telefonii stacjonarnej. Łażą tu domokrążcy, wciskają ulotki i rozsiewają pogłoski, jakoby TPSA miała nas totalnie w nosie i jeśli kiedykolwiek się tu zinstaluje, to najwcześniej za półtora roku. Mama wpadła we wściekłość. Wczoraj ciężko było od niej usłyszeć o czymkolwiek innym. Już się deklarowała, że ktoś zaraz pojedzie do TBSu i się dowie o co do ch* chodzi z tym przetargiem, ale jakoś nikt nie pojechał. Podobno ze względu na temperaturę.

Też mnie ciekawi co się kroi.

—-TYDZIEŃ 8—-16.08.2004 (poniedziałek) 19:40

Te ceglane „bloczki” między nami a torami już nie są takie anachronicznie szaro-kraciaste, w ciągu ostatniego miesiąca je ocieplili i nadali nowy wygląd zewnętrzny – teraz są pomoarańczowo-żółto-zielone i wyglądają jak nowe. Nieźle jak na osiedle ochrzczone dumną nazwą 20-lecia PRL :)

Co takiego mi się podoba w nowej płycie Drowning Pool? Takie to przecież proste łomotanie. Chyba mam bzika na punkcie „warczących” gitar ;) A ten ich nowy wrzaskun jednak umie śpie…. To znaczy wydzierać się ;)

Tylko okładka jest beznadziejna.

Lektura sierpniowego National Geographic, a konkretnie artukułu o otyłości, sugeruje co następuje: człowiek nie jest przystosowany do dobrobytu. Ciało człowieka jest skonstruowane tak, że zakłada, iż „dobrobyt” jest stanem przejściowym, łutem szczęścia, chwilowym darem niebios, przez co korzysta z okazji i pozwala właścicielowi się obeżerać ile wlezie, nadwyżkę magazynując w odpowiednich miejscach. I stąd właśnie zjawisko, którego socjologowie i specjaliści od żywienia już nie boją się nazywać po prostu epidemią otyłości. Gdyby ludzie jedli tylko tyle i dokładnie tyle, ile potrzeba do codziennego życia, to by grubasów nie było, a tak jeden z naukowców twierdzi, że właściwe pytanie brzmi: dlaczego, w warunkach dobrobytu, w ogóle jeszcze istnieją ludzie szczupli?

Ja ze swojej strony ubolewam, że nasze społecześntwo uległo powszechnej motoryzacji, a nie powszechnej roweryzacji. Cywilizowany człowiek panicznie boi się jakiegokolwiek wysiłku. Jedyny ruch, jakiego doznaje podczas dnia, to parominutowy spacer z łóżka do kuchni, z kuchni do windy, z windy do samochodu, z samochodu do biurka w biurze i analogicznie w drodze powrotnej.

Niniejszym Ferdynand Porsche i Henry Ford trafiają na Jezuchową Listę Cywilizacyjnych Antybohaterów.

Jeszcze z zabawnych rzeczy: ogłoszenie sławnej „piramidy zdrowia”, propagującej produkty zbożowe jako najzdrowsze, sprawiło masowy ruch w kierunku… białych bułek i makaronu, które praktycznie nie różnią się od czystego cukru. Amerykańska logika :)

14.08.2004 (sobota) 12:45 „Wczoraj w autobusie”

Pogoda też się zrobiła iście jesienna :] Jednostajny deszcz, jednolite chmury i niewidoczne słońce (nie licząc światła rozproszonego przez nimbostratusy).

Wczoraj w autobusie wydarzyła się taka scenka: czytałem sobie książkę stojąc w przegubie. Za mną próbował ustać jakiś pijaczyna, przy jednym z porywów autobusu nawet się o mnie oparł (pfe). Na siedzeniu nieopodal siedział dosyć młody facet, grubawy, ale nie otyły i nie umięśniony, w kamizelce w panterkę z polską flagą. Też czytał książkę. W pewnym momencie między nim a pijaczyną wywiązała się sprzeczka, pewnie kolejny poryw pojazdu zarzucił tego drugiego zbyt daleko w kierunku siedzenia. Latały teksty typu „zaraz wysiądziesz, ty pijaku!” Ale pijaczyna, jako Prawdziwy Mężczyzna, nie dał sobie w kaszę dmuchać i wypuścił kontrofensywę bluzgów. W pewnym momencie zaczęli obaj się zarzekać, że „wysiadają na następnym przystanku”, pewnie po to, żeby załatwić sprawę „po męsku”. Lecz konflikt narastał, do tego stopnia, że w ręce pijaczyny pojawił się nóż (jakiś zabrudzony sprężynowiec). Rzecz niebezpieczna o tyle, że zataczając się, pijaczyna mógł nim o kogoś zahaczyć zupełnie przypadkiem, a nie celowo. Wokół zrobiło się nieco luźniej, naturalnie. W tym czasie sprawą interesował się już cały autobus a z tyłu odezwał się jakiś kobiecy głos potwierdzający, że pijaczyna zaraz wysiądzie „bo co się będzie czepiał chłopaka”. Przeciwnik pijaczyny się odsunął, najwyraźniej trochę wystraszony, ale ciągle się zarzekał, że zaraz wysiądą. Takoż autobus zatrzymywał się właśnie na przystanku „Muzeum Narodowe”. Pijaczyna z wielkim trudem zbliżył się do wyjścia, ciągle upewniając się, że koleś w panterce wysiądzie rzem z nim, ale ten w strategicznym momencie udał, że ktoś mu zablokował przejście i został w środku. Autobus odjechał. Można było wrócić do lektury.

A przed chwilą się dowiedziałem, że Czesław Miłosz odszedł do aniołów. Requiem in pace…

13.08.2004 (piątek) 21:00 „Klony gubią liście”

Tak! Jesień się zbliża! Nareszcie! :)

Ewenementu ciąg dalszy: dziś obudziłem się całkiem trzeźwy… o czwartej. Dwie godziny przeleżałem relatywnie rozbudzony i nie zasnąłem chyba na dłużej niż kwadrans. W sumie chciałbym tak codzienie… Ale o szóstej, czyli o godzinie wstawania, byłem już normalnie śpiący, tak że po zadzwonieniu budzika przespałem sobie dobre pół godziny :>

Wieści ze świata: rosyjscy naukowcy uważają, że pod Tunguską rozbiło się UFO zaś u nas powszechne oburzenie parafian1 wzbudził pomysł opodatkowania księży (kto śmiał porywać się na świętość?!).


1 słowo „parafianin” kiedyś oznaczało po prostu to samo co „głupek”. Chyba nigdy nie przestanie mnie to bawić ;)

10.08.2004 (wtorek) 20:00 „Ewenement”

Obudziłem się o trzeciej w nocy, właściwie kompletnie wyspany… Zadziwiło mnie to, bo przecież jestem Śpiochem.

Ale co tu robić o tej porze, więc poszedłem spać – śniło mi się, że byłem na ekspedycji na Księżycu, na którym była jakaś jakby-cywilizacja, a po powierzchni walały się… ciastka ;)) Pamiętam też, że sprawdzałem statystyki wahadłowca, tak jak się ogląda lokomotywy w Railroad Tycoon 2 – było tam podane, że wahadłowiec spala w ciągu minuty paliwo warte niecałe 3 mln. dolarów. Bagatela. Przypomina mi się w takich sytuacjach Legion z „Czerwonego Karła”, który ogląda instalację holograficzną Rimmera i mówi z politowaniem: „prymityw…” ;)

„Poznasz człowieka po muzyce jego”. Niektórzy stanęli na etapie protomuzyki plemiennej tzw. ludów prymitywnych. Czy twórca pierwszych koncertów na tam-tamy (niestety nie znamy jego imienia) by przypuszczał, że jego dziedzictwo będzie święciło tryumfy jeszcze w początkach XXI wieku?… Nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, osobniki na tym poziomie umysłowym odczuwają najsilniejszą potrzebę manifestacji swojego intelektu. Muszą odczuwać niezwykłą dumę z tego, że w końcu wyrośli ponad poziom ameby. Czyż wyższość człowieka nad zwierzętami nie nie jest wspaniała?

Niestety z ubolewaniem stwierdziłem, że tymi, którzy najchętniej dokonują takich olśniewających prezentacji, są moi sąsiedzi zza ściany.

—-TYDZIEŃ 7—-09.08.2004 (poniedziałek) 20:05 „Zegarek mi stanął”

No więc wybraliśmy się do tego kina. Trochę przed wyjściem siedziałem na, za przeproszeniem, Tronie ;) Spoglądam na zegarek – „a, za kwadrans <godzina-wyjścia/>”. Za jakiś czas znów zerkam „a, za kwadrans”. Zaiste zadziwiające jest to, że nie zwróciłem zbytniej uwagi na to „deja-vu”. Co jeszcze dziwniejsze, nie zauważyłem, że wskazówka godzinowa wskazywała za kwadrans dwunastą, podczas gdy my mieliśmy wyjść trochę przed siedemnastą. Mózg działa bardzo selektywnie – interesował się tylko istotnym szczegółem, jakim jest położenie wskazówki minutowej, zignorował zaś wszystko pozostałe, jak położenie wskazówki godzinowej i nieruchomość wskazówki sekundowej. Na szczęście kiedy się zorientowałem, nie było jeszcze za późno i doszliśmy (nie biegliśmy, ze względu na okropnie duszną pogodę i moje przyciasne spodnie ;)) na pętlę minutę przed odjazdem.

Zatrzymany zegarek ma jakiś metafizyczny symbolizm. Kiedy tak patrzyłem na nieruchomą wskazówkę, która jeszcze poprzedniego dnia żywo podrygiwała w rytmie sekundowym, narastał we mnie niepokój. Zupełnie jak scena w thrillerze – Jezuch z coraz większym napięciem wpatruje się w zegarek, a w tle słychać potężniejący z każdą chwilą niepokojący akord… ;)

A film – bardzo dobry. Miło czasem jeszcze zobaczyć coś bardzo dobrego, chociaż niekóre sceny walki były wyraźnie naciągane.

Aha – film nazywa się „Kill Bill”, obie części :)

Obie, więc siedzieliśmy tam dobre kilka godzin. Nieco to jednak męczące, chociaż w sumie to tylko siedzenie i gapienie się ;) Mimo wszystko wysiłek umysłowy (trochę było, pomiędzy bijatykami) i wybauszanie oczu w próbach przeczytania białych napisów na białym tle (ze słuchu się nie dało, kiedy gadali po japońsku lub po chińsku) sprawiło, że po powrocie do domu padałem z nóg, z powodu późnej godziny powrotu i upalnej nocy się nie wyspałem, a przez cały czas w pracy bolały mnie gałki oczne. Cóż, uroki cielesności…