Tam i wtedy

Są takie chwile, w pewnych momentach w pewnych miejscach w pewnych sytuacjach, że naprawdę żałuję, że nie jestem wzrokowcem i w związku z czym nie potrafię malować. Fotografia – nie. Fotografia jest zbyt dosłowna. Fotografia jest zbyt obiektywna. Fotografia nie nadaje się do uchwycenia nastroju tych pewnych miejsc w tych pewnych momentach w pewnych sytuacjach. Dzisiaj rano, kiedy wstawałem o szóstej, czoło frontu atmosferycznego, charakterystyczny wał chmur, czerwonawo oświetlony od dołu wstającym słońcem. Wczoraj wieczorem, zwykła ścieżka w typowo mazowieckim, sosnowym zagajniku pomiędzy domkami jednorodzinnymi – gra świateł latarni i z okolicznych domów na ziemi pokrytej wodą i nadtopionym lodem i w lekko zamglonym powietrzu. Stawy Kellera na Bielanach po zmroku, kaczki majaczące na jeziorku na tle odblasków parkowych latarni.

Znaczy się dużo w tym wody.

A że nie jestem wzrokowcem i malarstwo jest dla mnie totalnie niezrozumiałe, wracam do muzyki.

Berek!

Złośliwiec Bratbud mnie zberkował. Pewnie chce ode mnie wyciągnąć moje ciemne sekrety! Ponieważ jestem aspołecznym typem, powinienem tego nie cierpieć, ale tak się składa że nie nie cierpię. Jako młodociany mruk nie zadawałem się z rówieśnikami, ale jak (przypuszczalnie) każdy, chciałem być zauważony, w związku z czym z chęcią się wpisywałem do tzw. „Złotych myśli” – o ile ktoś przypomniał sobie o moim istnieniu. Ale chyba przestali sobie o mnie przypominać kiedy jako „sympatię”, w wyniku giczej ignorancji, wpisałem swojego kolegę (podzielającego zamiłowanie do matematyki). W każdym razie najwyraźniej od zawsze wolałem się wyrażać poprzez pismo niż poprzez mowę.

Zdaje się, że tradycją jest wyjaśnić na czym całe to szaleństwo polega. Mam wymienić pięć rzeczy, które prawdopodobnie mało kto o mnie wie. Ponieważ jestem skryty antysocjal, powinno takich rzeczy być nie pięć, a co najmniej pięćset, ale Ordnung muss sein. Niech się rozpocznie ekshibicjonizm!

  1. Na brzuchu mam trochę podłużne znamię. Dokładnie na tej samej wysokości i po tej samej stronie na plecach mam podobne – zupełnie jakby mnie ktoś przebił włócznią. Na lewym nadgarstku mam jeszcze jedno znamię, które wygląda jakbym kiedyś był przybity do krzyża ;)
  2. Przypuszczam, że spora część spotykających mnie osób uważa, że jestem gejem [ale może to tylko paranoja]. W związku z tym prawdopodobnie do „rzeczy, które mało kto o mnie wie” należy też stwierdzenie, że nie jestem gejem ;)
  3. (Kto mnie widział ten wie, ale z Joggera znajdzie się niewiele takich osób) Mam długie włosy – od mniej więcej pierwszej połowy podstawówki nieprzerwanie do dziś. Wąsik i bródkę mam z lenistwa ;)
  4. Nie zawsze byłem ponurym gburem. Moja pierwsza ksywka to „Promyczek” – nie wiem kiedy przestali tak na mnie mówić, ale chyba dość szybko ;)
  5. Utrzymuję listę przypadków sugerujących, że przynajmniej przez moment zainteresowała się mną jakaś dziewczyna. Ponieważ liczebność tego zbioru jest nieduża, nie muszę tego nigdzie zapisywać i nie ma ryzyka, że pozapominam; do tej pory są trzy „incydenty” prawie pewne, jeden którego sobie nie przypominam, ale sugerowany przez „drugą stronę”, jeden przypuszczalny, ale niepotwierdzony, jeden nieprawdopodobny i jeden tajemniczy. Większość wydarzyła się w czasach podstawówki, niektóre w liceum, te nieistotne później.

Teraz powinienem wybrać pięć ofiar do dalszego molestowania. Przede wszystkim uważam, że pięć to za dużo. Poza tym jestem nieśmiały i jestem śmiertelnie przerażony, że tak wytypowane osoby się na mnie obrażą ;) Ale niech będzie… Trzy. (I Pan powiedział: „Wpierw wyjąć musisz świętą zawleczkę. Potem masz zliczyć do trzech, nie mniej, nie więcej. Trzy ma być liczbą do której liczyć masz i liczbą tą ma być trzy. Do czterech nie wolno ci liczyć, ani do dwóch, masz tylko policzyć do trzech. Pięć jest wykluczone. Gdy liczba trzy jako trzecia w kolejności osiągnięta zostanie, wówczas rzucić masz święty Granat Ręczny z Antiochii w kierunku wroga, co naigrawał się z ciebie w polu widzenia mego, a on kity odwali”.)

  • Mucha (żeby nie czuła się osamotniona)
  • Łasic (a co!!)
  • Blue (bo ostatnio mało się tam dzieje)

[mental note to self: no przyznaj się, skrycie liczyłeś na to, że to cię w końcu dosięgnie! i nawet się przygotowałeś zawczasu! i tylko udawałeś że sie zastanawiasz przez wieczór, noc i przedpołudnie!]

Pogwałcenie świadomości przez głupotę

Wiele, wiele lat temu do naszego domu przyszła pewna znajoma, która z pałającymi oczyma wręczyła mamie stertę koszmarnej jakości odbitek maszynopisu (były to czasy przed eksplozją punktów xero), mówiąc przy tym coś w rodzaju „zobacz na co się narażasz!”. Koszmarnej jakości odbitki maszynopisu okazały się kopią artykułu pt. „Pogwałcenie świadomości przez przekazy do podświadomości”, zaś sam artykuł okazał się fenomenalną stertą bzdur na temat tego, jak to Szatan przemawia przez muzykę rockową. Określenie „błędy merytoryczne” wobec tego tekstu to największe nieporozumienie świata (nawet nie trzeba znać tematu, żeby to widzieć). Nawet nie przyszło nam do głowy, żeby się jakoś tym przejmować, ale owa broszurka stała się jednym z tzw. „obiektów kultowych” w naszej rodzinie.

Pewnego razu przeklepałem ją, włącznie z błędami ortograficznymi, i umieściłem (bez specjalnego komentarza, „bo po co?”) na swojej pierwszej stronie WWW, żeby inni też mogli się pośmiać. Minęło wiele lat, w ciągu których broszurka co jakiś czas wypływała, ale w niegroźnych kontekstach, aż mama zwróciła mi uwagę, że coś tu jest nie tak, jako rzecze Wszechwiedzący Gógiel [drugi link od góry każe mi przyjąć politykę „niczego się nie wstydzę, do diabła!” ;)]. Jeśli się wpisze tytuł artykułu do wyszukiwarki, wyskakują 43 pozycje – może to niedużo, ale mimo wszystko okazuje się, że ktoś to bierze na poważnie. I właśnie teraz się zastanawiam co o tym myśleć. W każdym razie mama sugerowała, żebym dodał jakiś komentarz wyjaśniający, że nie biorę udziału w propagowaniu tych bzdur, co chyba niniejszym czynię. Niestety dostęp do Polboksu straciłem już daaaaawno temu, więc powinno wystarczyć to, co tam jest.

Pytanie tylko: do jakiego stopnia można liczyć na zdrowy rozum?

Words, words…

Coraz częściej się przyłapuję na tym, że jak potrzebuję jakiegoś słowa, to mi wypływa przede wszystkim jakieś słowo angielskie. Chyba zacznę robić listę słówek, których prostych i w zasadzie jednoznacznych tłumaczeń na polski mi najbardziej brakuje. Na pierwszym miejscu, póki co, umieszczam słówko „hopefully”. Okropnie przydatne.

Terabithia

Jak rozumiem, Terabithia to taka mityczna „lepsza cyberprzestrzeń”, analogicznie do „lepszego świata”, o który się mordowały całe pokolenia (malkontenci by powiedzieli że nadaremnie), w której łącza terabitowe występują nie tylko w sieci szkieletowej, ale też w tzw. „ostatniej mili” (jakże uroczo dwuznaczne określenie, tak BTW). Natomiast most do Terabithii to zapewne równie mityczne miejsce na infostradzie, w którym te dwie rzeczywistości (wirtualne) się stykają. Most ów jest broniony przez straszne bestie (zwane Telekomami), między innymi przez Tepsa, kynoidalnego demona rodem z Polski… Nie wspominając o coraz potężniejszym bogu imieniem Mammon i kultystach Kaapythaalu…

Domyślam się też, że film jest o czymś zupełnie innym ;)

Back to 1997

Czasem się zdarza przypomnieć sobie płytę i nie móc się nadziwić jaka ona jest wspaniała. Nawet jeśli się to już bardzo dobrze wiedziało wcześniej. W tym roku stuknie 10 lat płycie „S.C.I.E.N.C.E.” Incubusa, którą swego czasu nazwałem „rockiem rzeczywiście progresywnym”. Jakoś mnie naszło, żeby cofnąć się te 10 lat… mówiąc prowokacyjnie: do czasów, kiedy Incubus jeszcze mieli jaja ;]

Spostrzeżenie

Właśnie zauważyłem, że to będzie pierwszy semestr bez piątki (a ósmy w ogóle). Za to wszystko (poza jednym wrażym, ale mało ważącym przedmiotem) dąży do cztery-i-pół. I tak dużo lepiej niż w poprzednim semestrze, w którym miałem cztery piątki, pierwszą dwóję i średnią 4,25 ;)

Zalki, dokumenty, …

Zaliczenie z przedmiotu Załatwianie Spraw zdobywa się dopiero po ósmym semestrze (lub dziesiątym, zależnie od sposobu magistrowania się), w ramach formalności związanych z pracą dyplomową. Na razie idzie mi chyba nieźle. Sam jestem z siebie raczej dumny, bo z powodu braku zainteresowania „załatwianiem” czuję się nie dość Polakiem ;) W sumie i tak nie me tego zbyt wiele, nawet mimo tego, że mój Wydział jest największy, a zatem najbardziej zbiurokratyzowany na Polibudzie. A pani w sekretariacie Instytutu w gruncie rzeczy jest życzliwa i tylko tak gada, żeby nastraszyć studentów… ;)