Jak pogodzić tradycyjnie polskie, poważne święto Wszystkich Świętych z niepoważnym, importowanym, wrażym Halloweenem?
Proste: znicz w dyni.
A potem zupa dyniowa, mmmmmmmm ;)
Jak pogodzić tradycyjnie polskie, poważne święto Wszystkich Świętych z niepoważnym, importowanym, wrażym Halloweenem?
Proste: znicz w dyni.
A potem zupa dyniowa, mmmmmmmm ;)
Zespół Slayer nagrał kiedyś (nie)sławny utwór „Angel of Death” z doktorem Josefem Mengele w roli głównej. Stąd się wzięły oskarżenia, że zespół popiera nazizm, na które autor tekstu odpowiada: „I know why people misinterpret it – it’s because they get this knee–jerk reaction to it. When they read the lyrics, there’s nothing I put in the lyrics that says necessarily he was a bad man, because to me – well, isn’t that obvious? I shouldn’t have to tell you that.”
Cytat ten mi się przypomina kiedy słyszę jak szef kancelarii prezydenta po raz tysięczny podkreśla, że „prezydent będzie postępował w zgodzie z konstytucją”. Ale czy to nie jest, do diabła, oczywiste? Niechby tylko spróbował zrobić inaczej! Nie powinien nawet o tym wpominać.
Bo tak to brzmi: „patrzcie i podziwiajcie, jak to potrafię być łaskawy w odpowiedzi na to niesłychane chamstwo i stoleruję tę przebrzydłą konstytucję, chociaż mógłbym zrobić inaczej”.
Albo, co też jest możliwe, mam urojenia i prezydent wcale nie zachowuje się jak obrażone dziecko ;)
„Stypendysta drugiej kategorii” brzmi lepiej niż „obywatel drugiej kategorii”. I jest lepsze. Bo cóż może być lepszego niż obijanie się na Wydziale i dostawanie za to pieniędzy? ;)
Dzisiaj właśnie odnalazłem siebie na (proponowanej) liście studentów kwalifikujących się do stypendium za dobre wyniki w nauce, i to w przedziale kategorii drugiej (z trzech). Większość tego wyniku zawdzięczam transferom jednostek ze studiów inżynierskich na magisterskie (bo chociaż są zupełnie automatyczne, akurat poprzenosiły mi się same najlepsze oceny), a nie moim wynikom z ostatnich trzech semestrów (które są średnie, przynajmniej jak na mnie). Ale cóż, jak dają, to brać! ;)
[Ciekawe jak Wydział radzi sobie z semestrami przesuniętymi, bo stypendium przydziela Politechnika, a nie Wydział, i to za cały rok i te semestry przesunięte robią trochę zamieszania; co więcej, pozostał mi jeszcze tylko jeden semestr, ale zauważyłem, że lista była podpisana „ostatni semestr 3 lub 4”, magisterskich, znaczy się, czyli można dostać stypendium… nie będąc już studentem? Ciekawe, ciekawe…]
A skoro już o Wydziale mowa… Zarządzono wymianę legitymacji z tekturowych na plastikowe. Nacieszę się moją niecałe dwa miesiące ;) A 14 złociszy i tak musiałem wydusić… Może ze stypendium się zwróci ;P
Często spotykam się z opinią, z którą się nie zgadzam, ale rozumiem dlaczego ktoś mógłby tak myśleć. Tak na przykład było (powtarzam: było) z opinią, że najlepszą płytą zespołu Isis jest Panopticon (All Music Guide zdawał się ze mną zgadzać, przyznając jej cztery gwiazdki, zamiast cztery-i-pół, tak jak dwóm sąsiednim). Jest to oczywista bzdura, bo najlepsza jest „In the Absence of Truth” ;) Natomiast „Panopticon” jest „nudnawy”. Niemniej niedawno doznałem oświecenia. Tak jak „Chaosphere” zespołu Meshuggah docierało do mnie prawie dokładnie pół roku, po czym doznałem olśnienia i zamiast chaotycznej masy dźwięków dostrzegłem niezwykle imponujące i różnorodne (sic!) dzieło, tak po jakimś czasie dotarło do mnie, dlaczego „Panopticon” zachwyca…
Zasadniczo chodzi o „czynnik snobistyczny” – ponieważ tak długo do mnie to docierało, to znaczy, że płyta jest „trudna”. A jeśli tak, to musi być dobra ;)
A tak poza tym, można też zastosować to z drugiej strony: ludzie pewnie nie zgodzą się z moją opinią, że Isis to najważniejszy obecnie działający zespół na świecie, ale być może będą w stanie zrozumieć dlaczego tak myślę ;)
Paranoja czyni cuda.
Cudem w tym konkretnym przypadku było to, że w końcu doszło do nowelizacji mojego ponadpięcioletniego komputera (jest tak stary, że nie pamiętam dokładnie ile ma lat ;)). Zaczęło się od tego, że przeczytałem jeden artykuł o awaryjności dysków twardych, potem drugi, a potem działo się samo. Nigdy nie miałem dysku twardego, ale to nie oznacza, że mam szczęście – tylko że prawo serii jest przeciwko mnie [na marginesie dodam, że w komputerze mamy trzy razy w ciągu ostatnich dziesięciu lat naprawiałem padnięty dysk – pamiętam moje pierwsze szlify z DiskEditem i rewelację jaką dla mnie było odkrycie zasady działania systemu plików FAT!].
Więc uznałem, że RAID5 jest absolutnie niezbędny (kopie zapasowe robię co noc, ale to nie pomaga, paranoja to paranoja). Niestety rewolucje technologiczne wymagają poświęceń. Chociaż właściwszym słowem byłoby „wymuszają”. Skończyły się czasy, że do starutkiego komputera dokupuje się kość pamięci czy dysk twardy… Tak zresztą osiągnąłem obecny stan rzeczy, że mam 1,5 GB RAM w trzech zupełnie różnych modułach, dwa dyski twarde z całą paradą partycji itp… ATA co prawda jeszcze żyje, ale długo nie pociągnie (każda próba przełączenia czegoś w bebechach komputera powinna jasno uświadomić dlaczego – te kable! te złącza! zworki! master-slave! AAAAAAAAAAAAA!!!!!!) więc sprawa jest jasna: SATA. Sęk w tym, że, oczywiście, płyta główna nie zna SATA. Więc trzeba kupić nową płytę główną. A skoro się unowocześniamy, to też pamięć trzeba wymienić. I procesor, naturalnie (AMD, naturalnie ;)) I tak, po nitce do kłębka, wyszedł właściwie cały komputer.
Całe szczęście, że wartość dolara leci na łeb na szyję i elektronika jest tania jak piasek [można powiedzieć, że dosłownie, w końcu to krzem, z którego zrobiony jest też piasek].
Oczywiście mój brak doświadczenia w tych sprawach (TYCH sprawach) wyszedł dopiero kiedy rozpakowałem paczkę (jestem programistą, a nie elektronikiem, a dzięki Linuksowi nigdy nie czułem potrzeby szybszego komputera). Pomijam już to, że śrubki dostarczone przez producenta płyty głównej jakoś nie chciały pasować do wkrętów dostarczonych przez producenta obudowy. Gorzej, że nie przewidziałem konieczności dołączenia do zestawu kabli SATA. Jasne, z płytą główną przyjechał kabelek, ale był obliczony na „typowego użytkownika”, którym, z powodu paranoi, nie jestem. Drugi dowiózł tata, ale to ciągle mało.
Dalej: jest na płycie jedno złącze ATA (i kabel też był w komplecie!), ale w trochę niewygodnym miejscu. Chciałem więc podłączyś stare dyski i po dłuższej chwili koszmarnych przejść z kablem jakoś je wpiąłem. A po uruchomieniu okazało się, że nie chcą działać z prędkością większą niż UDMA33 (a dma w hdparm nie da się włączyć w ogóle, więc wszystko ssie na maksa, chociaż w odniesieniu do twardego dysku powinno to być właśnie dobrze ;)) Pierwsze przypuszczenie było, że ATA zostało zdegradowane do obsługi wyłącznie napędów CD, które i tak są powolne, ale potem odkryłem, że wetknąłem kabel zupełnie odwrotnie, więc może to dlatego (to by też odpowiedziało na pytanie „co za idiota to wymyślił?”, które zadałem sobie co najmniej dziesięć razy).
I jeszcze dalej: korzystając z okazji sprawiłem sobie też tanią drukarkę laserową (bo drogiej nie potrzebuję, i tak będę jej używał tylko od święta). I znów się naciąłem na kabel, bo producent w swojej wspaniałomyślności dostarczył dwa kable zasilające (dla różnych gniazdek – jedno wygląda jak do sieci przemysłowej), ale nie ma kabla danych.
O, ja naiwny!
Więc sesja nabywcza bis. Tym razem też pod kątem tego, że skoro wyszedł mi prawie cały nowy komputer, to dołożę co brakuje do całego nowego komputera, a stare śmieci się odda bratu ;) [za drobną rekompensatą, oczywiście] Póko co ciągle siedzę przy swoim starym wiarusie… Z obolałymi plecami, obolałymi kolanami, pociętymi palcami i bolącą głową. I z cenną lekcją za sobą ;)
Poszedłem spać po drugiej w nocy. Tej drugiej drugiej.
Ciągle uważam, że zmiany czasu to kretyński (ewentualnie przestarzały) pomysł. I będę na nie narzekał co roku aż rewolucja je zniesie ;)
Był już spam filozoficzny, teraz coś z sąsiedniej półki – poezja!
Subject: walls lithography walls;
Ta melancholia rozdziera me serce…
Chyba w końcu powinienem sobie samemu dopisać etykietkę „satyryk polityczny”, bo to zaczyna się wymykać spod kontroli. O ile bardzo bym chciał nie pisać o politykach, o tyle po prostu nie mogę się powstrzymać… No po prostu się nie da i już! Tak więc w dzisiejszym odcinku Kabaretu „Chwila Dla Debila”…
…kwestia gratulacji. Wielce Szanowny Jaśnie Pan Najwyższa Władza Prezydent Lech K. się obraził i schował głowę w piasek i komunikuje się ze światem wyłącznie poprzez swego klona. Nie pogratuluje zwycięskiej partii, bo zwycięska partia odnosiła się do prezydenta „po chamsku”. Napłynęły za to gratulacje z zagranicy, co wzbudziło podejrzenia niezwycięskiej partii. Szczególnie te z Niemiec. Jeden z (lokalnych, kabaretowych) domowników wyraził przypuszczenie, że to dziadek z Wehrmachtu załatwił, ale ja mam wrażenie, że chodzi raczej o coś innego: że kanclerz Merkel i przewodniczący Tusk to jak caryca Katarzyna Wielka i król Stanisław August Poniatowski. Może nie ten kaliber (poza tym z Putinem jednak nie pasuje), ale paralela jakże błyskotliwa!
Gratuluję pomysłowości i jednocześnie przepraszam za tęże błyskotliwość ;)
Szczęśliwie podczas wieczoru wyborczego Jogger leżał i być może przez to zauważyłem tylko jedną notkę z tym związaną (do tego narzekającą na PO w szczególności a na ogół w ogóle). No i sam nic nie wysłałem, chociaż miałem ochotę ;) A teraz chcialem zauważyć pewien ciekawy zbieg okoliczności:
W j. angielskim ciało wyznaczane drogą wyborów, któremu właśnie skończyła się kadencja i/lub przegrało wybory, a zatem właśnie odchodzi i wiadomo, że nie wróci w najbliższym czasie, nazywa się… lame duck. Innymi słowy, kulawa kaczka.
Ciekawe, ciekawe…
Chyba mam jeszcze 10 minut do ciszy wyborczej, jeśli dobrze zrozumiałem ;)
Zbliżają się wybory, więc czas sobie przypomnieć wyborczy hymn: „Vote With a Bullet” Corrosion of Conformity! ;) A w szczególności:
Politics is the control of wealth and power… You are being conditioned to condemn politics as petty and boring, thus granting all the more control to powers that be… You are either part of the problem, or part of the solution.
The choice is yours…
Amen.