Wszystko zaczęło się od klusek do zupy. Mama ugniotła ciasto i zostawiła, żeby podrosło.
A może wszystko zaczęło się od zupy?
Albo od drożdży. Ciasto zawierało drożdże (to one w końcu miały sprawić to podrośnięcie). I były to chyba jakieś agresywne drożdże, albo drożdże pracoholicy, bo ciasto rosło, i rosło… i rosło, aż zaczęło się przelewać z miski. I pachniało zakwasem, a nie kluskami. W tym momencie mama uznała, że nie zrobi z tego klusek, tylko chleb! Czy też bułę. Wrzuciła do okrągłej formy i wsadziła do pieca. A w piecu ciasto urosło jeszcze bardziej…
Tylko że jakby coś nie wyszło. Trochę się nie dopiekło, a kiedy zostało odstawione by trochę ostygło, jeden z boków, który był cieplejszy, urósł jeszcze trochę i zrobił się z tego „beret na bakier”. Z okrągłą dziurą w środku. No a poza tym smakuje jak wielka klucha.
A jaki jest właściwie morał z tej opowiastki? Ano taki, że klucha zawsze zostanie kluchą ;)
No cóż… była sobie klucha z ambicjami… ;)
PolubieniePolubienie
:D :D
PolubieniePolubienie