24h z KDE4

Właśnie wróciłem z wycieczki do krainy KDE4. Przez jakiś czas byłem zdeterminowany przyzwyczaić się do wszystkich tych nowych sposobów robienia rzeczy, ale ostatecznie zapał został zgaszony przez Dolphin.

Tak, uważam, że zaznaczanie plików za pomocą plusika pojawiającego się zamiast (lub obok) ikony jest przesłodkie, innowacyjne i trendy. Jest tylko jeden problem: trzeba do tego użyć myszy. Być może da się włączyć tradycyjną nawigację za pomocą klawiatury (przy której można zaznaczać pliki klawiszem insert, poruszać się kursorami i klikać prawym przyciskiem bez czyszczenia całego zaznaczenia, chociaż, o dziwo, klawisz „menu podręczne” na klawiaturze działa zgodnie z oczekiwaniami), ale nie chciało mi się szukać.

Ot, poprostu jedna mała przysłowiowa kropelka (plus wiele innych, np. dlaczego ten cholerny kretyn upiera się ustawiać wszędzie widok ikon nawet jeśli zaznaczyłem opcję, żeby zawsze i wszędzie używał widoku szczegółowego??). Żadnej nienawiści ;)

Spokojnie, to tylko grill

Zadymiło, ale nie z komina. Rozglądam się dookoła i widzę dym z balkonu dwa piętra niżej. Schodzę na dół zobaczyć co się dzieje, a tam — oczywiście — jakiś palant robi sobie grillowanie na balkonie.

W razie czego mam nadzieję ewakuować się dość szybko, by nominować go do anty-nagrody Darwina.

[Można też zejść i nawrzeszczeć…]

„Ze względu na remont na klatce schodowej…”

Saga rozpoczęta pierwszego stycznia powoli zbliża się ku końcowi. Wkrótce po zdarzeniu usunięto przemoczoną (przez strażaków) izolację znad naszego sufitu (czyli podłogi poddasza), przez co poczuliśmy się jak na Syberii. Skutkiem ubocznym był przeciekający sufit i związane z tym skutki uboczne skutków ubocznych. Niedługo potem „coś” zostało zrobione, żeby to poprawić, ale było to, oczywiście, zupełnie tymczasowo. W międzyczasie odwiedziło nas kilka ekip z policji, z administracji i z ubiezpieczalni. I dzisiaj w końcu rozpoczął się rzeczywisty, solidny i porządny remont poddasza.

Na trawniku przed blokiem leżą sterty nadpalonych belek i osmalonej blachy…

I właśnie dzisiaj wieczorem, po uporczywej suchocie, zebrało się na deszcz. Mam nadzieję, że folia leżąca na pozostałych belkach stanowi jakąś ochronę.

Tego się nie zapomina

Wszyscy pewnie znają powiedzienie: „to jak z jazdą na rowerze, tego się nie zapomina”.

Moje wczorajsze odkrycie jest takie: istotnie, jazdy na rowerze się nie zapomina.

Chociaż na co bardziej krętych ścieżkach nad Mienią można było odczuć pewne oznaki zardzewienia. Tak! Dawno nie jeździłem… I nawet moja kondycja okazała się nie aż tak fatalna jak się spodziewałem… Chociaż przysiągłbym, że mam więcej sadła na tyłku.

Auć.

Jezuch pracujący

Wczoraj minął trzeci tydzień, odkąd stałem się niewolnikiem kapitalizmu. To tak gwoli ścisłości ;) [A jeszcze ściślej minie w poniedziałek, ale wiadomo, że tydzień się kończy w piątek]

Kiedy skończyłem studia i przez jakiś czas (mniej więcej trzy miesiące) miałem całe dnie dla siebie, zawsze byłem czymś zawalony. Nie mam pojęcia czym, po prostu zawsze miałem coś ciekawego w zanadrzu, na wypadek, gdyby – nie daj Boże – to, co robiłem w danej chwili, zostało zakończone i mógłbym zacząć się nudzić. Czyli [prawie] nigdy się nie nudziłem. Zastanawiało mnie wtedy co się stanie, kiedy zacznę pracować na pełny etat i ilość dostępnego czasu zmniejszy się czterokrotnie. Czy zostanę totalnie zawalony ciekawymi rzeczami, których nie zdążę nigdy sprawdzić? Ile źródeł wiadomości będę musiał zatkać?

Tu właśnie jest paradoks: nic takiego się nie zdarzyło. Co więcej, w łykędy zacząłem się nudzić.

Tak to właśnie działa presja (załatwianie spraw bieżących rzeczywiście na bieżąco). I uczucie, że nie ma sensu zaczynać nic nowego ;)