Co za rozczarowanie

Zadzwonił do drzwi ankieter (wyglądał trochę jak Linus Torvalds). Pierwsze co chciał wiedzieć, jako warunek wstępnie wstępny, to:

– Czy nie ma pan przypadkiem wykształcenia wyższego?

No i cóż biedakowi mogłem odpowiedzieć? –  Akurat tak się składa, że mam…

Co za rozczarowanie… Próbował mnie jeszcze namówić na kłamstwo, cytując zaledwie 10% prawdopodobieństwa wykrycia oszustwa, ale się nie dałem.

Zapomniałem tylko się dowiedzieć co to za jakieś dziwne badanie, którego nie można przeprowadzić na wykształciuchach…

Co wegetarianin widzi w dziale mięsnym

W dziale mięsnym kupuje się także żółte sery (a w moim sklepie także można dostać sernik). Serów oczywiście jest dziesięć razy mniej — jedna, nieduża chłodziarka pośrodku morza mięsa. Tak więc nudząc się w kolejce i czekając aż różne paniusie, każda po kolei, zakończą swoje litanie „10 plasterków tego, 15 plasterków tamtego, …”, siłą rzeczy najczęściej trafiam wzrokiem w rzeczy, których nie mam zamiaru kupować (delikatnie mówiąc). I widzę między innymi pewną wędlinę, której przekrój układa się w ułożony z ciemniejszych i jaśniejszych warstw wizerunek radosnego, uśmiechniętego misia.

Tak myślałem. Z tym przemysłem związani są sami sadyści.

Tam gdzie zawsze

Do umowy o pracę potrzebna była książeczka wojskowa. Sęk w tym, że w pierwszej chwili nie miałem pojęcia gdzie ją wtryniłem.

Książeczka wojskowa okazała się być w najmniej oczywistym miejscu, czyli tam gdzie zawsze.

„Tam gdzie zawsze” stało się najmniej oczywistym miejscem dla książeczki wojskowej z chwilą wymiany dowodu, ponieważ „tam gdzie zawsze” znajdowało się za okładką tegoż dowodu, w związku z czym byłem pewien, że gdzieś przeniosłem wszystkie szpargały zza okładki dowodu z tąże chwilą tejże wymiany tegoż.

Jak się okazało, nie przeniosłem nawet starego dowodu, zaczem książeczka wojskowa pozostała tam gdzie zawsze.

Czaty na drogach

Parę razy już widziałem wzmianki o „najnowszych badaniach” wykazujących, że pisanie SMS-ów podczas jazdy samochodem jest bardziej niebezpieczne niż jazda po pijaku.

Za przeproszeniem…

OMFG, WTF!?!?!?!?111

I ktoś wydał pieniądze żeby „udowodnić” coś tak niedorzecznie oczywistego?…

[Gwoli ścisłości, nie chdzi o rozmawianie podczas jazdy… Co też nie jest szczególnie bezproblemowe, ale to inna sprawa, bo człowiek jednak ma całkiem dobrze rozwinięte mechanizmy mowy.]

Geek u okulisty

Po drobnym falstarcie (związanym z powodem napisania wczorajszego wpisu) trafiłem na badania mające określić, czy nadaję się do pracy programisty.

Najpierw to, co mnie szczególnie przyprawiało o dreszcze: okulista. Ostatnim razem trafiłem do jakiejś młodej siksy, która pretensjonalnym tonem, kategorycznie twierdziła, że muszę nosić okulary (ale może pamięć mi to wyolbrzymiła) i zamurowała mnie tekstem „ja wiem lepiej”, kiedy stwierdziłem, że nie zauważyłem, żeby mi się pogarszało, a ponadto mi to nie przeszkadza. Tym razem było inaczej. Płeć okulistki była ta sama, ale wiek z przeciwległego końca skali. I zamiast apodyktycznej gorliwości — zwyczajna rutyna. Coś tam pomarudziła, że jednak sporą tę wadę mam, że jednak powinienem nosić okulary, ale nie jest tragicznie i ostatecznie żadnego wrażenia nie zrobiłem. Chyba nawet mój żarcik, że przecież jeszcze widzę nadjeżdżający autobus, więc nie ma co się martwić, nie wywołał reakcji… Generalnie z okulistami jest tak, że oni się upierają, że powinienem nosić okulary, a ja się upieram, że nie ma powodu (przynajmniej tak by było gdyby próbka była reprezentatywna). A tu nawet tego nie było…

Ale ale.

Było tam takie urządzenie do badania wzroku. Wyglądało trochę nienowo, więc być może jest to standard wyposażenia gabinetów na całym świecie, ale ja rzadko trafiam do lekarzy (z różnych, różnych powodów… nie trafiam), więc to dla mnie nowość. Pokazuje się tam taki obrazek w różnym stopniu rozmyty. Na obrazku chyba był domek… Chyba, bo zamiast koncentrować się na obrazku, mogłem tylko myśleć „WOW! Jaka fajna zabawka! Jak to działa!?”. A także czy to będzie miało jakiś wpływ na wyniki…

Inżynier pozostanie inżynierem także u lekarza.

Kiedy już prawie całkowicie oślepłem od tego badania wzroku, przyszła kolej poczekać na internistę. W międzyczasie recepcjonistka przygotowała mi trochę grubszy plik papierów, z wypełnionymi rubryczkami, a wręczywszy go podała także jakieś „gazetki”, w trosce o moje zdrowie psychiczne (istotnie, nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności skończyłem byłem rano czytać książkę, a do biblioteki mógłbym pójść dopiero wieczorem, gdyby nie to, że w środy jest krócej otwarta, więc byłem potencjalnie skazany na swoją inwencję). Widocznie nie słyszała, że inteligentni ludzie nigdy się nie nudzą. Nie wiem czemu spodziewałem się czegoś w rodzaju „Przekroju”, „Newsweeka”, ewentualnie od biedy „Focusa”, ale ku mojemu rozczarowaniu „gazetki” te okazały się być o motoryzacji. Totalnie pudło (totalnie).

I tak oto padłem ofiarą stereotypów.

Oddałem więc bezużyteczne „gazetki” sąsiadowi (chyba bardziej mu przypadły do gustu) i zacząłem się tępo gapić w plik papierów, który przygotowała recepcjonistka. Najpierw się przekonałem, że lekarze jednak rzeczywiście mają koszmarne pismo. Nawet lekarki. I nawet takie, które prawdopodobnie mogą pamiętać czasy, kiedy w szkołach były lekcje kaligrafii. Czy to nie rozczarowujące? Nie wiem co tam właściwie było, udało mi się tylko rozszyfrować „astygmatyzm”, „krótkowzroczny” (wszystko to już wiedziałem wcześniej), a także, co naj-najważniejsze, kluczowe, krytyczne i elementarnie istotne, „zdolny”.

Hura!

Kiedy już się nasyciłem astygmatyzmem i krótkowzrocznością, zacząłem pedantycznie układać papiery, żeby były równo i elegancko i wtedy właśnie rzuciło mi się w oczy, że coś jest nie tak. Wygląda na to, że pani recepcjonistka przepisując PESEL zrobiła ze mnie dziewczynkę (jeśli dobrze pamiętam, parzyste końcówki są męskie, nieparzyste zaś żeńskie, a ta była zdecydowanie nieparzysta, podczas gdy normalnie mam parzystą), a to chyba daje podstawy do przypuszczenia, że jednak coś jakby się nie zgadza. Przy najbliższej okazji zgłosiłem błąd w wyniku czego przekonałem się, że nie tylko ja miewam problemy z (nad)interpretacją pewnych rzeczy. Ściśle rzecz biorąc, panią recepcjonistkę zgubiło zamaszyste pismo pani kadrowej w pracy. Znajdujące się nad numerem PESEL moje imię posiada jedną literę ‚y’, której ogonek wyglądał jakby ktoś skreślił pierwsze zero numeru, oraz jedną literę ‚f’, której dolna część wyglądała jakby ktoś dopisał na końcu jedynkę…

Wobec tych faktów chyba nie mogę jej winić.

U internisty (internistki, zasadniczo ściśle rzecz biorąc) zaś poczułem się trochę dumnie (w pierwszej chwili omskł mi się paluszek i napisałem „dymnie”) rodzynkowato mogąc zaznaczyć na karcie wywiadu, że jestem niepalący i nawet nie były palący. Z drugiej strony czułem się trochę nieswojo zaznaczając cały czas „nie”, ale w końcu alergie mnie uratowały. Nie potrafiłem powiedzieć ile ważę, bo to jest zmienne, niestety ostatnio raczej wzwyż. Dowiedziałem się, że mam tętno prawidłowe i od razu poczułem się lepiej. I to by było na tyle, jeśli chodzi o przychodnię.

Pod wieczór natomiast miałem się udać do dentysty (dentystki, zasadniczo ściśle rzecz biorąc) na przegląd… Przegląd filmów grozy, chciałoby się rzec, ale okazało się że nie jest jakoś szczególnie katastrofalnie. Nie znam się na filmach grozy, ale beznamiętna mina pani dentystki, która nie uciekła z krzykiem, coś jednak chyba znaczy…

PS.: Jestem trochę rozczarowany, że nie dostałem skierowania do neurologa… Gdyby tak chociaż do psychiatry…

Inny jeszcze inaczej

Mam jakąś dziwną przypadłość, której nie rozumiem: wszelkiego rodzaju instrukcje, przepisy, a nawet zwykłe polecenia zdarza mi się (i to często) zrozumieć w jakiś taki sposób, który nikomu normalnemu by nie przyszedł do głowy, podczas gdy mi się wydają albo oczywiste, albo jedynym sensownym sposobem rozwikłania niejednoznaczności lub niejasności (którą, oczywiście, każdy normalny by rozwiązał inaczej, a nawet może uznał że nie ma żadnej niejasności i/lub niejednoznaczności). Zdumienie osób, które mi tłumaczą, że „przecież jest napisane” (podczas gdy ja odpowiadam „no właśnie, no to tak przecież zrobiłem”), zdaje się sugerować, że to chyba nie jest normalne.

Czy to jest normalne?…

[Dodam, że nie chodzi o zwyczajną gamoniowatość w rodzaju kupienia płynu do płukania firanek zamiast wybielacza, co zdarza się niektórym innym domownikom…]

Bezbarwny blues

Jakiś czas temu, upojony pierwszą czy drugą „prawdziwą” wypłatą (pierwsza była 10 lat temu i uczciłem ją samotną wyprawą do Pizza Hut… Co za PARTY!!!) postanowiłem wspomóc projekt Peach i zamówiłem Big Buck Bunny na dysku Blu-Ray. Po pierwsze dlatego, że było tańsze niż DVD (nie wiem czemu), i to pomimo dodatków (np. poprzedni film, Elephants Dream). Tydzień temu dotarło (w międzyczasie zapomniałem o całej sprawie — było rzekomo w przedsprzedaży — i trochę się zdziwiłem dziwną paczką, ale to szczegół). Mogłem sobie obejrzeć swój pierwszy BD!

Pierwsze spostrzeżenie: nie ma tęczy na dysku. Żłobienia są zbyt małe by światło ulegało załamaniu.

BUUU!!!

No a poza tym wypadałoby teraz kupić odtwarzacz Blu-Ray… ;)