Pracownicy w Firmie mają karty magnetyczne, które służą do przechodzenia przez bramki przed wejściem (czy też wejściami) oraz przez drzwi we wnętrzu (czy też wnętrzach). Dane z bramek trafiają do systemu PiW (Przyjścia i Wyjścia), potocznie znanego „piwo”, który śledzi i monitoruje „czas pracy”, co jest dobre i złe zarazem (jak wszystko, zresztą). Na szczęście liczą się tylko bramki we/wyjściowe (I/O?), co jest miłe dla programistów, i to nie tych, którzy ten system pisali.
W okolicy, gdzie gnieżdżą się programiści, panuje anarchia. Drzwi są zawsze otwarte, co stymuluje swobodny przepływ programistów z jednego pokoju programistów do drugiego pokoju programistów. Niedawno jednak drzwi zaczęły się zamykać (tak, same; wiece, te urządzenia na sprężyny, a nie magia). To zarządca Budynku Obok postanowił ukrócić anarchię programistów. Programiści jednak są Polakami i przekorę wyssali z mlekiem matek, więc wykorzystali niewielki nadmiar krzeseł (dla gości, jak mniemam) i drzwi już się nie zamykają (co więcej, ktoś zauważył, że dawniej drzwi były jednak zamykane na noc, a ostatnio już nie są…). Oprócz tego, dodając do listy cech programistów bezczelność, wystosowali prośbę, za pośrednictwem recepcjonistki pilnującej najważniejszej z bramek, o kołki do przytrzymywania drzwi. Recepcjonistka jednak wróciła z odpowiedzią, że kołków nie dostaniemy, bo tu jest kontrola dostępu i nie wolno.
Na szczęście pasożytniczy Dział, który póki co nie przynosi zysku, ale jest oczkiem w głowie Prezesa i Zarządu, rozrasta się tak agresywnie, że analitycy przywędrowali do naszego pokoju zanim my mogliśmy zostać wyrzuceni i się trochę kisimy (ach, jakaż to była okazja do zagrywek poczuciem winy!), ale za to analitycy przynieśli ze sobą kołki do drzwi i anarchia kwitnie nadal. [Za to nowe nabytki wspomnianego Działu generują takie zapachy z kuchni, tej zmniejszonej o połowę, że ygh…]
Specjalistka ds Relacji Pracowniczych nie jest jakoś szczególnie lubiana w Firmie. Być może dlatego, że ma dość szczególny przywilej odpowiadania bezpośrednio przed Prezesem. Specjalistka ds Relacji Pracowniczych, zwana potocznie „Giwerą”, od nazwiska, które ma dwa człony i z których żaden nie brzmi po polsku, czasem przychodzi, a właściwie skrada się, rozgląda się ostrożnie po pokoju częściowo stojąc w drzwiach a częściowo się w nich kryjąc, po czym dostrzegłszy ofiarę podchodzi ukradkiem próbując przyjąć postawę mówiącą „przychodzę w imieniu Władzy, Prawa i Prezesa!” i dostarcza do podpisania jakiś dokument typu „regulamin pracy” czy „zakres obowiązków”. Podobno jest to sposób znalezienia jakiegokolwiek uzasadnienia swojej egzystencji.
Niemniej odnoszę wrażenie, że współpracownicy jednak zachowali resztki człowieczeństwa i oprócz pobłażliwej niechęci odczuwają też coś w rodzaju współczucia dla Specjalistki ds Relacji Pracowniczych…
I ciągle jest jeszcze coś, o czym próbuję sobie przypomnieć i pewnie mi się przypomni zaraz po wysłaniu tej notki, argh…