Kto następny?

To pytanie nasunęło mi się po raz pierwszy prawdopodobnie w podstawówce. I od zawsze mnie intrygowało, że chyba tylko mi się nasunęło, a przynajmniej nie nauczycielce biologii. Mianowicie:

Jaki byłby kolejny etap ewolucji po ssakach?

Wszyscy wiemy, że ssaki to najbardziej zaawansowane organizmy zwierzęce na Ziemi. Ale chyba naiwne by było sądzić, że to ostatni możliwy etap ewolucji. Tak tylko się przypadkiem złożyło, że zbieg oszałamiającej ilości okoliczności doprowadził do powstania cywilizacji pewnego jednego gatunku hominidów i taka jest nasza perspektywa. Oczywiście, teoretycznie można sobie próbować wyobrazić jakieś ulepszenia, ale raczej nie jakiś fundamentalny skok ewolucyjny. Poprzez analogię: czy ktoś widząc gady i nic ponad to mógłby sobie wyobrazić, że kolejnym krokiem będą ssaki? Krokodyl (majstersztyk w swojej kategorii) ssący pierś matki? No właśnie.

Na tym moje rozumowanie zawsze się kończyło. Jako inżynierowi pozostaje mi tylko poczekać kilkaset milionów lat i zobaczyć co się stanie…

Pasja wg Blindead

[Z góry przepraszam za monotematyczność, ale widocznie taką mam fazę.]

Ile razy trzeba przesłuchać płytę, żeby wreszcie „zaskoczyło”?

W przypadku „Autoscopia: Murder In Phazes” (naszego rodzimego Neurosisującego) Blindead zajęło mi to jakieś sześć przesłuchań (wytrwały byłem!). I może rzeczywiście mam jakąś fazę, bo chociaż na początku uważałem, że trochę to zbyt nieskładne jest, dzisiaj rzeczywiście słuchało się rewelacyjnie. Zwłaszcza ta pasja w „Phaze III: Blood Bond” – aaaaaaaaaach! Pozytywne brzmienia Pelican są dobre, ale jednak nic nie zastąpi prawdziwie morderczych emocji ;]

The Pelican Has Landed

Co tak długo? – Powiedział.

Plączę się po tym post-metalowym światku już od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz zaprosiłem Pelikana. Karygodne spóźnialstwo. Ale, szczerze mówiąc, to było coś, czego już od dawna potrzebowałem – zespół grający wyłącznie muzykę instrumentalną. Np. z The Slip Nine Inch Nails katowałem na okrągło tylko trzy utwory: „Lights in the Sky”, „Corona Radiata” i „The Four of Us Are Dying” (taka zajebista trylogia). Jakoś jestem coraz bardziej znużony szeroko pojętym konwencjonalnym graniem…

A wszystko to nawet mimo tego, że Pelican to generalnie – o zgrozo! – pozytywne brzmienia ;)

[PS: Fakt, że Pelican i Tusk dzielą 3/4 składu, jest w tym przypadku czystym zbiegiem okoliczności – normalnie kolejność poznawania byłaby odwrotna, ale ja nie jestem normalny, więc wszystko jest w normie ;)]

Kto lubi JavaScript?

Steve Yegge pisze:

However, for the nonce I’m focusing on JavaScript. I’ve found that JavaScript is a language that smart people like. It’s weird, but I keep meeting really really smart people, folks who (unlike me) are actually intelligent, and they like JavaScript. They’re always a little defensive about it, and almost a little embarrassed to admit it. But they think of it as an elegant, powerful, slightly flawed but quite enjoyable little language.

Huh. Zawsze lubiłem JavaScript. [Mam na myśli język a nie ten żart jakim jest jego implementacja w przeglądarkach.] Zawsze czułem potrzebę się z tego tłumaczyć. [O, właśnie — poprzedni nawias!] I zawsze z oporem wyznawałem swoje uczucia.

Czy mi się zdaje, czy tu można zauważyć jakiś wzorzec?… ;)

PS.: Naprawdę!

Wielkie osiągnięcia

Coś, co przeczytałem (dwa słowa plus trzy słowa, przelotnie), zbudziło myśl: czy mogę powiedzieć, że któryś z moich sukcesów (cokolwiek, co zostało zrobione poprawnie) można nazwać „osiągnięciem”?

Hmmmm…

Nie. Nawet jeśli przychodzi mi do głowy coś, czego mi inni gratulowali lub nawet od czego im poopadały szczęki (ok, ok, takich raczej nie było), to zawsze z wewnętrznym komentarzem: „tak, ale dlaczego tak długo się z tym opier*****em?”.

Ach, ta delikatna równowaga między zgorzkniałym nieudacznikiem a dążeniem do nieustannego samodoskonalenia…

[Jest jeszcze opcja: „czego tak właściwie te ciemniaki mi gratulują?”. Ach ta delikatna równowaga między socjopatycznym narcyzmem a autentycznym geniuszem…]

Słucham Tuska

Premiera Tuska w moim odtwarzaczu (Wikipedia jeszcze o nich nie wie; tak, nadal lubimy niszowe zespoły).

Tree of No Return brzmi jak klasyczny Crowbar pomieszany z nie tak klasycznym The Dillinger Escape Plan inspirowany wczesnym Isis (tu i ówdzie jakby zaleciało także Toolem). Generalnie: dosyć wariackie.

The Resisting Dreamer nie umiem tak na szybciora poszatkować na szufladki; czy to objaw oryginalności? ;) Mniej wariackie, bardziej klimatyczne. Fajne.

[Czy fajniejsze niż rząd Tuska – nie ośmielam się oceniać ;)]