Jednym z moich niespełnionych marzeń jest mieć zespół muzyczny (pieniądze, sława i groupies, oh yeah!!!). Co oczywiście nigdy się nie ziści, bo nie umiem na niczym grać i nie zapowiada się, żebym miał cierpliwość się nauczyć. To zresztą i tak nieważne, bo jak mizantrop, do tego nerd, miałby się odnaleźć w grupie innych ludzi?
Tak czy siak, czasem przychodzą mi do głowy różne pomysły. Na przykład na nazwy. Obok klasycznych, zaproponowanych mi przez jeden z miliona generatorów nazw zespołów:
- Plastic Canyon
- Fountain of Shit
(szczególnie się identyfikuję z tą drugą)
…mam też parę potencjalnie oryginalnie własnych (potencjalnie bo pewnie się okaże, że i tak ktoś już tego używa). Na przykład:
- Proxy Music (nie to, żebym był fanem, chociaż jedną płytę Bryana Ferry’ego znam i bardzo lubię)
To moja ulubiona. Ale myślę, że gdybym był w bardziej poważnym nastroju, ukradłbym tytuł z jednej z najlepszych płyt ostatnich lat, jawnie deklarując inspirację:
- Pravus
Natomiast parę dni temu przyśniło mi się trochę abstrakcyjne:
- Hannenan
Nie wiem co to znaczy; to była nazwa wykonawcy, którą mi pokazał pewien DJ (we śnie), którego poprosiłem (nadal we śnie), żeby mi zaproponował „coś z techno”, „ale nie jakąś prymitywną sieczkę”. Uhm. No cóż, przypuszczam, że, jak się upierał pewien znajomy z pyrymyry, dobre techno nie jest złe (a mnie mimo wszystko zawsze trochę ciągnęło w te rejony).
A ponieważ nigdy żadnej z tych nazw nie wykorzystam, można kraść. Share and enjoy.