Dir lejziłeb: NAS

Od jakiegoś czasu przymierzam się, żeby zmontować w mieszkaniu urządzenie wpięte w sieć i pełniące funkcję głównie magazynu danych dostępnego ze wszystkich komputerów, a przy okazji może i serwera (np. poczty). Poszukiwania gotowego rozwiązania okazały się wielce rozczarowujące: znajdowałem głównie albo tani szajz na jeden dysk, albo przebajerowane niewiadomoco dla technologicznych analfabetów z zarządów firm. A wymagania mam proste:

  • 4 (słownie: cztery) gniazda SATA (dyski mam – leżą i się kurzą, a można przecież wykorzystać)
  • Energooszczędny procesor (i tak zapewne będzie głównie czekał na operacie wejścia/wyjścia)
  • Zasilacz
  • Możliwość zalogowania się przez SSH i buszowania do woli (a raczej: jakieś wyjście na monitor, żebym mógł sam to sobie zapewnić)

I tyle. [Każdy dodatkowy ficzer niebezpiecznie zwiększa dyskomfort przepłacenia] Istnieje w ogóle coś takiego? Mam sobie sam zmontować z części? Jakich?

Podświadomość przegina

W dzisiejszym śnie: nasz firmowy sieciowiec w roli chirurga rzucającego sarkastyczne uwagi przed planowaną operacją, na którą się szykowałem z niewiadomych powodów; bliska znajomość z Wisławą Szymborską, która się pojawiła z niewiadomych powodów (pewnie żeby jak najbardziej poniżyć moją częstochowszczyznę czasem zwaną szumnie „wierszami”); kot uciekający z domu i chowający się gdzieś na mieście, oczywiście z niewiadomych powodów (należy dodać: nie moim mieście); wszystko naraz i pomieszane ze sobą (np. kot się chował w mieszkaniu Szymborskiej, dokąd udałem się ze szpitala uciekając od sieciowca-chirurga) i podane w tradycyjnym sosie łażenia po ulicy w piżamie.

Przeginasz, panie kolego podświadomy.

Był sobie praktykant

Był sobie praktykant. Był. Jeśli dobrze liczę, dwa tygodnie (najwyżej trzy).

Zainstalował go prezes, tylko nie jestem pewien który, w ramach przysługi wyświadczonej jakiemuś swojemu znajomemu. Znajomy ów, ojciec praktykanta, był podejrzany o nowobogactwo (Alfa-Romeo jest silną poszlaką).

Praktykant prawdopodobnie miał drobne problemy z komunikacją. Nikt w końcu nie wie, czy był na cały etat, czy tylko 3/4 – Kierownik twierdzi, że pełny, wykaz godzin zaś, że 3/4 i mniej. Prawdopodobnie Kolega Nowszy (który, jako ekstrawertyk, automatycznie przełączył się w tryb opiekuńczy) chciał mu ustalić godziny tak, żeby się pokrywały z jego własnymi przez 6 godzin, praktykant zaś zrozumiał, że musi siedzieć tylko tyle. I jeszcze do tego kilka razy ktoś mu ponoć powiedział, że może danego dnia nie kłopotać się przyjeżdżaniem. W efekcie kilka dni przed końcem miesiąca (kiedy jest nieprzekraczalny termin wyrównania godzin z całego miesiąca) miał kilkadziesiąt niedogodzin i nie było mowy nadrobienia tego, nawet gdyby siedział całą dobę każdego z pozostałych dni.

Kiedy w końcu ktoś się odważył na konfrontację, praktykant trochę się stropił, po czym oświadczył, że zmienia kierunek studiów.

Na marketing i zarządzanie.

Bo informatyka okazała się za trudna; o wiele łatwiejsze (i lepiej opłacane!) jest zarządzanie informatykami. [Ściśle rzecz biorąc to jest tylko nasz domysł, nie powiedział tego, i pewnie nie powiedziałby.]

W pewnym sensie to niedobrze, że był (a nie jest). Kto teraz będzie pisał dokumentację i samouczki?