Był sobie praktykant. Był. Jeśli dobrze liczę, dwa tygodnie (najwyżej trzy).
Zainstalował go prezes, tylko nie jestem pewien który, w ramach przysługi wyświadczonej jakiemuś swojemu znajomemu. Znajomy ów, ojciec praktykanta, był podejrzany o nowobogactwo (Alfa-Romeo jest silną poszlaką).
Praktykant prawdopodobnie miał drobne problemy z komunikacją. Nikt w końcu nie wie, czy był na cały etat, czy tylko 3/4 – Kierownik twierdzi, że pełny, wykaz godzin zaś, że 3/4 i mniej. Prawdopodobnie Kolega Nowszy (który, jako ekstrawertyk, automatycznie przełączył się w tryb opiekuńczy) chciał mu ustalić godziny tak, żeby się pokrywały z jego własnymi przez 6 godzin, praktykant zaś zrozumiał, że musi siedzieć tylko tyle. I jeszcze do tego kilka razy ktoś mu ponoć powiedział, że może danego dnia nie kłopotać się przyjeżdżaniem. W efekcie kilka dni przed końcem miesiąca (kiedy jest nieprzekraczalny termin wyrównania godzin z całego miesiąca) miał kilkadziesiąt niedogodzin i nie było mowy nadrobienia tego, nawet gdyby siedział całą dobę każdego z pozostałych dni.
Kiedy w końcu ktoś się odważył na konfrontację, praktykant trochę się stropił, po czym oświadczył, że zmienia kierunek studiów.
Na marketing i zarządzanie.
Bo informatyka okazała się za trudna; o wiele łatwiejsze (i lepiej opłacane!) jest zarządzanie informatykami. [Ściśle rzecz biorąc to jest tylko nasz domysł, nie powiedział tego, i pewnie nie powiedziałby.]
W pewnym sensie to niedobrze, że był (a nie jest). Kto teraz będzie pisał dokumentację i samouczki?