Kto jest zawsze najlepiej poinformowany?
Ten, co regularnie wychodzi na „papieroska”.
W naszym przypadku mamy w Zespole ten luksus, że tym wychodzącym regularnie na „papieroska” jest ekstrawertyk Kolega Nowszy, który (równie regularnie) wraca z wykrzyknikiem „wiecie czego się dowiedziałem?”, czy też „niezłe rzeczy mówią!”, czy też „herbatę też mają nam odebrać”.
Wszystko zaczęło się kiedy zaczął się kryzys. W czasie kryzysu przychody (i zyski też) Firmy zaczęły rosnąć, akcje poszły w górę, morale pracowników, nabijających się z „kryzysu”, też.
Ale kryzys zobowiązuje i morale pracowników nie może być tak rażąco nieadekwatne do sytuacji [pozornej]. A zatem: cięcia. Najpierw obcięli część sprzątaczek. Potem obcięli jednego czy dwóch projektorów. I tak dalej. I tak dalej.
Najnowsze cięcie dotyczy zaopatrzenia aneksów kuchennych: ekspresy do kawy zniknęły, a Zarząd radośnie ogłosił przez swoją tubę propagandy (Specjalistkę ds. Relacji Pracowniczych (jej nie obcięli, BTW)), że ekspresów nie ma i nie będzie, jest za to kontrakt z firmą zewnętrzną, która ustawi u nas automaty, a Firma jest łaskawa i pokryje część ceny napoi [sic], dlatego będą one niższe niż być powinny, a do tego z pewnością ucieszymy się z poszerzonego asortymentu tychże napoi [sic].
Jeśli o mnie chodzi, asortyment rzeczywiście się w zasadzie poszerzył, ale czy ja wiem, czy jest się z czego cieszyć? Zamiast sianowatej herbaty w torebkach od pewnego renomowanego producenta (który został lokalnym herbacianym monopolistą po przejęciu rynku od innego renomowanego producenta, który był lepszy od obecnego) mam do wyboru: barwione kakao pod szumną nazwą „gorąca czekolada”; piekielnie słodki herbatoid o smaku pseudo-cytrynowym; oraz przeróżne ciecze kawopodobne, które kompletnie mnie nie interesują.
Nie pijam kawy, ale mogę zrozumieć szok, jaki musiało wywołać przejście od miłych, sympatycznych ekspresów, które mruczały przy mieleniu ziaren, przyjaźnie bulgotały, a do tego miały te swoje niepowtarzalne kaprysy przydające im niemal ludzkiego ciepła (czyt.: psuły się) – do bezdusznego automatu, który połyka drobne (i nie wydaje reszty, co jest wyraźnie zaznaczone na obudowie i co w zasadzie poniekąd cieszy tych, którzy przychodzą po innych, którzy akurat nie mieli dziesięciogroszówki) i z mechanicznym, bezosobowym pomrukiem czyni swoją powinność i na końcu wypluwa plastikowy kubek mrygając napisem „odbierz napój” (bez żadnego „dziękuję”, czy czegoś takiego). Tak, dla kawoszów to był bolesny cios.
I teraz zabrali także herbatę!!
Tak więc kiedy po zwyczajowej godzinie „rozpędzania się” (czyt.: czytania LWN) podniosłem się podniósłszy kubek i udałem się do wodopoju, zastałem nie zaspokojenie pragnienia, a rozczarowanie. Najpierw w jednym aneksie, tym bliższym, a następne w drugim, tym dalszym…
– Tu też znikła herbata?
– Owszem… Może wody? Zimnej? Ciepłej?
Brakuje jeszcze tylko magicznego napoju.