Napisano konstytucję; i uznano, że jest dobra.
A w ostatnim tygodniu uruchomione zostały fragmenty konstytucji, które się pisało, bo trzeba było napisać. Intencja była dobra: żeby „bezprezydencie” trwało jak najkrócej. A tu okazało się, że, zwłaszcza po odjęciu okresu żałoby, z przepisowego maksymalnego czasu do „awaryjnych” wyborów pozostaje „prawie nic” na kampanię, a tu jeszcze trzeba się śpieszyć ze zbieraniem wymaganych podpisów dla komitetów wyborczych (ktoś tam powiedział, że i tak teraz nie wyobraża sobie całego tego wyborczego cyrku; spokojna głowa – teraz trudno to sobie wyobrazić, ale za tydzień-dwa wszystko będzie o wiele prostsze).
Jako zawodowy programista doskonale wiem jak to jest. Nic nie jest tak, za przeproszeniem, upierdliwe jak obsługa błędów. Obsługa błędów jest, bo musi być (zlituj się Panie nad programistami, którzy o tym nie wiedzą). Zazwyczaj jest spychana na margines, zostawiana na ostatnią chwilę, kiedy to okazuje się, że powinna być integralną częścią projektu od samego początku, i bardzo, bardzo rzadko testowana. I dopiero w momencie katastrofy okazuje się, że wszystko nie tak.
Obawiam się, że programiści mają więcej wspólnego z prawnikami niż mam ochotę się przyznać.