Czego się dowiedziałem z Wikipedii: edycja powodziowa

Dawno, dawno temu, w Chinach…

According to the legend of China’s Great Flood, Yu’s father, Gun, was assigned by King Yao (堯) to tame the raging waters. In 9 years, Gun had built earthen dikes all over the land in the hope of containing the waters. But during a period of heavy flooding, the earthen dikes collapsed everywhere and the project failed miserably. Gun was executed by King Shun (舜), to whom Yao had handed the rulership. Shun recruited Yu as successor to his father’s flood-control efforts. Instead of building more dikes, Yu began to dredge new river channels, to serve both as outlets for the torrential waters, and as irrigation conduits to distant farm lands. Yu spent a backbreaking thirteen years at this task, with the help of some 20,000 workers.

Jak dawno? Około 2200 p.n.e. Przedsięwzięcie zakończyło się sukcesem, za co Yu, jako jedyny władca w całej chińskiej historii, otrzymał pośmiertnie przydomek „Wielki”. My zaczęliśmy rozumieć tę lekcję dopiero jakieś 4000 lat później.

Autodestrukcja w działaniu

Teza: wielkie firmy medialne same się proszą o własną zagładę.

Dowód:

Dwóch na trzech ankietowanych stwierdziło, że byłoby skłonnych płacić za filmy i muzykę w sieci. Warunek – szeroka i tania oferta. Przedstawiciele przemysłu rozrywkowego odpowiadają, że najpierw musi zmniejszyć się skala piractwa.

(Źródło)

Quod erat demonstrandum.


[Taki skrajny i beznadziejny przypadek pomylenia przyczyny ze skutkiem to naprawdę rzadkość. Osobnik prowadzący polibudziany odcham z prawa autorskiego twierdził z wielkim zapałem, że gdyby to od niego zależało, to rozprowadzałby dzieła (mówił w tym przypadku o oprogramowaniu, bo w końcu wykładał informatykom, ale odnosi się to też do innych dzieł) po możliwie najniższej cenie w jak największym nakładzie. W erze cyfrowej koszt produkcji jest przyzerowy, koszt dystrybucji – takoż, zatem podaż jest dowolnie skalowalna. Można zadowolić dowolny popyt i jeszcze się (nie)zdrowo upaść. Tymczasem korporacje medialne upierają się przy starej, (nie)dobrej metodzie sztucznego niedoboru. Niemalże zaporowe ceny płyt od lat (w Polsce: od zawsze, czyli od wprowadzenia po upadku PRL-u ustawy o prawie autorskim), rok w rok, znajdują się z ścisłej czołówce rankingu „rozczarowania roku” podsumowań rocznych pewnego pisma muzycznego. Od zawsze słyszymy też, że są one takie po to, żeby Niemcy nie przyjeżdżali wykupywać towaru ciężarówkami po okazyjnych (dla nich) cenach. A poza tym to wszystko wina piratów. Bo przecież każdy wie, że w obliczu konkurencji najlepszą taktyką jest podniesienie cen (i wykończenie konkurencji policją). A zupełnie oczywiste jest już to, że kiedy popyt spada, należy jeszcze bardziej podnieść ceny, żeby powetować sobie straty.

Adam Smith przewraca się w grobie aż dudni.

Koniec tyrady.]

Szczęście do potęgi

Wygrałem!

Znów wygrałem!

Wygrałem ponownie!

Tak, to już trzy. Wszystkie trzy, które mogły się zdarzyć od kiedy jestem w Zespole. I wszystkie są moje.

Kiedy dołączyłem do Zespołu, w repozytorium Projektu było około 1600 rewizji. Teraz, po prawie dwóch latach, jesteśmy w pobliżu r[ewizji]8300. W międzyczasie były trzy okrągłe okazje do stawiania flaszki – r2048, r4096 i r8192. Niby jakie inne okazje mieliby sobie wymyślić dwaj informatycy (Kierownik i Kolega, którzy razem męczyli ten projekt przez ostatnie parę lat)?

Pierwsze dwie trafiłem z racji tego, że zatwierdzałem znacznie częściej niż tamci dwaj. Ale ostatni raz to była czysta perfidia losu. Miałem w tym momencie zadanie z tych „badawczych”, kiedy się rozgryza jakąś technologię i niewiele pisze, zaś repozytorium dudniło od zmian wprowadzanych przez najnowszy nabytek, który w ramach wdrażania się otrzymał polecenie przewietrzenia trochę zatęchłego modułu napisanego przez kogoś z zewnątrz. I jeszcze do tego gdybym się spóźnił kilka minut, „nagroda” przypadłaby Kierownikowi, który akurat zrzucił jedną ze swoich gór kodu przygotowywanych po kryjomu przez kilka miesięcy.

Czy mam przez to rozumieć, że jestem jakimś wybrańcem?

Całe szczęście przynajmniej, że tradycja wiszenia flaszek jest tak samo tradycyjna jak polowanie na potęgi…

/proc/skandal

Jak wiadomo, o skandal nie jest trudno. Zazwyczaj wystarczy zrobić to, na co ma się ochotę.

Kierownik miał ochotę nabluzgać Klientowi. Klient był z jakiegoś powodu niezadowolony; nie orientuję się w polityce na tyle dobrze, żeby wiedzieć o co – od tego jest Kierownik, żebyśmy o tym nigdy nie słyszeli. Ale czasem się zdarza, że coś do nas przeniknie.

– „Wygląda to jakby wszystko, co mówimy na spotkaniach, szło do /dev/null”. Oooooooo, ale mi przygadał. – Powiedział Kierownik zaśmiewając się.

Taki z niego mądrala. Z klienta, znaczy się.

– To mu odpisz „a czego tu się spodziewać kiedy wasze propozycje idą z /dev/random?”

Ja sobie oczywiście żartowałem, ale Kierownik to jest Kierownik, który swego czasu wysłał na ogólnofirmowy alias wiadomość o treści „Zespół X popiera: pierdolimy, nie robimy!”.

Tak więc klient otrzymał odpowiedź z niewybredną aluzją do /dev/random.

Następnego dnia Kierownik oświadczył, że Klient jest jeszcze bardziej niezadowolony. Ale zanim zdążył doprowadzić do globalnej wojny termonuklearnej, zadzwonił telefon. To był nasz projektor. „Nie odpisuj! Nie odpisuj!!!”

Rozumiem z tego, że dowodzenie przejęły międzynarodowe siły pokojowe. Ot, polityka.