Jak już wspominałem, mi tadni la lojban.. (I już znalazłem dobre kilka błędów w tych kilku zdaniach, które z taką dumą ułożyłem. To w tym akapicie jest próbą naprawienia jednego z nich. Pewnie się okaże, że i tak niedobrze.)
Człowiek nauki
Jednym z założonych celów tego języka jest rola badawcza. Lojbanistów najbardziej podnieca myśl o tym, co zrobią z nim dzieci, dla których jest to pierwszy język (tak jak Esperanto chwali się kilkoma setkami takich osób). Co oczywiście nie nastąpi, przynajmniej w Polsce, ponieważ zostaną one odebrane rodzicom przez kuratora pod zarzutami przemocy psychicznej.
W każdym razie ludzie badają. A ponieważ wedle innych założeń lojban ma być logiczny, jednoznaczny i neutralny kulturowo (w sensie: dla wszystkich brzmiący tak samo kosmicznie), powstają zatem takie ważkie kwestie jak jak przeklinać/obrażać w sposób logiczny, jednoznaczny i neutralny kulturowo? Ciężka sprawa. (W każdym razie nikt nie zabrania powiedzieć komuś czegoś w rodzaju „ko na zvati”, czyli „spraw, żebyś nie był/a obecny/a”, albo „bądź nieobecny/a”, albo „spadaj”. Taka obraźliwość w wersji lajtowej.)
Jezuch Mnemonic i fałszywi przyjaciele
Uczenie się każdego języka jest obarczone jedną relatywnie nieprzyjemną, żmudną i niekończącą się czynnością: wkuwanie słówek. Na szczęście odkryłem, że metoda flashcardowa działa na mnie całkiem efektywnie. (Należy przy tym pamiętać, że tak jak np. rzeczowników niemieckich należy się bezwzględnie uczyć wraz z ich rodzajnikami, tak lojbańskich gismu – słów podstawowych – należy się uczyć wraz z ich „strukturą miejsc”, czyli opisu co i jak można do tego słowa przyczepić, oraz z rafsi, czyli formami skróconymi.) Są jednak słowa, które za nic nie chcą mi wejść od głowy. Na przykład… no… jak to było… No właśnie. Znów zapomniałem jak jest „pora roku”, grrr.
Jest też cała gromadka fałszywych przyjaciół. Mój ulubiony jak dotąd przykład to „gluta pluta”, czyli „ścieżka z rękawiczek” (w wolnym tłumaczeniu). Na szczęście da się to zaprząc do mnemotechnicznego kieratu; i tak wizja ręki upaćkanej jakimś glutem pomogła mi zapamiętać, że chodzi o rękawiczkę, albo że trasa/ścieżka to takie coś po przejściu bandy spluwających żuli. Z innych przykładów: butelka szampana na szufli („canpa” [szanpa] – szufla/łopata); zasmucona łyżka („smuci” [smuszi] – łyżka czy też dowolne wklęsłe coś służące jako narzędzie przy konsumpcji); albo zupełnie oczywista rzecz, że przyprawa „tsapi” (w teoretycznie poniekąd dozwolonej wymowie [capi]), czy że ktoś mądry i doświadczony to „prije” [priże], co trochę jakby przypomina „pryk” (no dobra; to akurat średnio działa). I takie tam. (Pamiętajcie dzieci: sposoby mnemotechniczne działają lepiej kiedy są zabawne, a najlepiej, kiedy są nieprzyzwoite.)
Tymczasem z tymi słówkami, które mi nie wchodzą pozostaje tylko „to to słówko, które mi nie wchodzi”. Marna pociecha.