Co po niektórzy mogą jakimś trafem pamiętać, że kiedyś wspominałem coś o rzucaniu mięchem podczas gry. Otóż od nieco ponad roku (jeśli jakimś trafem dobrze pamiętam) tłukę zawzięcie w Battle for Wesnoth i to stąd bierze się gro mięcha dolatującego z mojej strony.
Ostatnimi czasy ilość mięcha trochę się nasiliła. Wiąże się to z tym, że uparcie postanowiłem grać uczciwie (w sensie: nie powtarzać w kółko tury aż wszystko pójdzie po mojej myśli). Im bardziej się staram tym bliżej jestem białej gorączki. Nie poprawia tego stanu fakt, że równie uparcie upieram się grać na najwyższym poziomie trudności.
Nie jestem Enderem Wigginem i doprowadza mnie to do szału.
Ender Wiggin to taki chłoptaś z powieści „Gra Endera” Orsona Scotta Carda. Ender jest młodocianym geniuszem „hodowanym” przez wojsko na głównodowodzącego w wojnie z „robalami”. Ender nie przegrał w Szkole Bojowej ani jednej bitwy, niezależnie od tego co mu zgotowali przewrotni opiekunowie.
No więc nie jestem nim. Chce mi się przez to walić głową w biurko.