Takie będą Rzeczypospolite…

„Demokracja to zły pomysł, bo kogo jest więcej – mądrych czy głupich?” – ponoć powiedział Janusz Korwin Mikke i chociaż raz się z nim zgadzam.

Ostatnimi czasy całe nasze elity polityczne trzęsą unisono portkami przed jednym wariatem z gnatem i wyciągają z tego wszystkie złe wnioski.

I to są nasi reprezentanci.

Ja też chcę mieć taką moc opinii

Cała Polska huczy od najnowszych rewelacji. Ale mnie to nie interesuje.

Zainteresowało mnie co innego: w odpowiedzi na te rewelacje parę osób, w tym były minister i zdaje się obecny wicepremier, powiedziało, że abp. Hoser „ma prawo wyrażać swoje opinie”. Nie wiem jakich dokładnie słów użył abp. Hoser, ale fajnie mieć takie opinie. Coś w rodzaju: „Wysoki Sąd jest opinii, że oskarżony jest winny i najbliższe 10 lat spędzi w więzieniu”.

Powiedział to bloger, którego opinie mają siłę rażenia drzewa padającego w bezludnej dżungli.

Krytyka krytyka

Kiedy sobie dzisiaj próbowałem uzasadnić dlaczego ostatecznie doszedłem do wniosku, że jednak With Echoes in the Movement of Stone jest najlepszą jak dotąd płytą Minsk (w sensie, że lepsza niż The Ritual Fires of Abandonment):

…”The Ritual Fires of Abandonment” jest jednak trochę niewolnikiem swojej formy

…podczas gdy „With Echoes in the Movement of Stone”, pomimo kilku słabszych momentów, jest urozmaicona i pełna niespodzianek.

Czy zaczynam już myśleć jak, nie dajcie bogowie, krytyk?

[Tak się składa, że podczas pamiętnego wesela kolega pana młodego argumentował, że kobiety nie mają obsesji analizowania muzyki pod kątem zapożyczeń i inspiracji i porządkowania pod względem „dobrości”. W ogóle różne dziwne rzeczy gadał po pijaku.]

Czekając na koparkę

Kiedy zakopało tych chilijskich górników, akurat mniej więcej zaraz po tym, jak przeczytałem „Czekając na Godota”, pomyślałem, że to fantastycznie dobra sceneria dla dramatu egzystencjalnego, takiego „Czekając na Godota” do kwadratu (albo i lepiej) – kilkudziesięciu facetów zamkniętych w ciemnym i ciasnym pomieszczeniu, w którym zupełnie nic się nie dzieje i którzy mogą wyłącznie czekać (sytuację psuje tylko to, że ratunek jest prawie pewny).

Ale nie pomyślałem, że przecież.

W dzisiejszych czasach najbardziej opłaca się zostać ofiarą (albo należeć do rodziny ofiary – czego się nie zrobi, żeby mieć kuzyna pochowanego na Wawelu albo pomnik ku jego pamięci, jak pokazują rodzime wzorce), bo po każdej tragedii pojawia się wielomilionowy kontrakt, a im bardziej odrażająca tragedia, tym bardziej wielomilionowy jest kontrakt. I jestem wobec tego wewnętrznie skonfliktowany, bo z jednej strony tak jakby trochę zalatuje to sprawiedliwością społeczną, a z drugiej jest zawiść (jak przystało na Polaka), że dlaczego ja nie jestem ofiarą jakiejś obrzydliwej zbrodni i nie należą mi się wielomilionowe kontrakty. Nie wspominając o deprecjacji cierpienia ludzkiego rzucanego na pożarcie plebsowi, bo to chyba oczywiste (sarkazm alert!).

I dlaczego mam dziwne wrażenie, że ja tak właściwie nie o tym chciałem?