Nie ufam!

Chciałem napisać notkę, bo prawie dwa tygodnie milczenia może trochę za bardzo sprawiać wrażenie, że dołączyłem do rzeszy ex-blogerów, którzy „got a life” i „odpadli”, ale otworzywszy stronę Joggera dostałem informację na bordowym tle (widzicie? potrafię odróżniać odcienie czerwieni!), że certyfikat domeny został wycofany.

Nie wygasł; został wycofany.

Nie ufam! To podstęp! Iluminaci są na moim tropie!

Więc skierowałem się ku znacznie bardziej zaufanemu narzędziu, jakim jest XMPP, i musiałem sobie przpomnieć jak się wysyła notki przez komunikator.

A właściwie jak się wysyła głupie notki. Możliwe, że to sprawia jakąś różnicę, ale nie wiem jaką. Wiem tylko, że żeby napisać nie-głupią notkę musiałbym przejawiać jakąś sensowną głębię umysłu. I nie sposobić się do spania. Na szczęście notka właściwie napisała się sama, coś jakby transmicja z głębin kosmosu. No, chyba że to Iluminaci… Chyba zapomniałem założyć czapeczkę z cynfolii…

Nie czytajcie tego, co jest powyżej. To jest compromised, tak samo jak domena Joggera!!

No, chyba wreszcie zasłużyłem sobie, po Wielu Latach, na prawo nazywania swojego bloga tak jak go nazywam. No, chyba że wcześniej…

[Przepraszam, transmisja z głębin kosmosu się skończyła i musiałem zacząć myśleć nad tym, co piszę. Uznałem, że to dobry moment, żeby przestać i wznowić sposobienie się do spania. Dobranoc.]

Jak się nazywa ten film?

Stoję na zderzaku wielkiej ciężarówki pchającej przed sobą wózek wypchany butlami z wodą (tudzież inną cieczą; szkoda, że nie nitrogliceryną, byłoby bardziej dramatycznie). Rozglądam się dookoła i myślę, „hm, a może jednak?”. Wspinam się więc po zderzaku ciężarówki, wychylam w stronę kabiny i macham rękoma by zwrócić na siebie uwagę kierowcy. Ten wygląda przez okno, a ja do niego wrzeszczę: „jak się nazywa ten film??”. Niestety, ryk silnika wszystko zagłusza, ponieważ kierowca należy do szajki złoczyńców i ma złoczyńcze zadanie do wykonania, które się jednak najprawdopodobniej nie powiedzie, ponieważ jest częścią filmu, o który pytam. Dookoła są jeszcze lokomotywy, które się miały pozderzać, ale się w ostatniej chwili porozmijały dzięki wysiłkom pozytywnych bohaterów, a ja żałuję, że nie oglądam od początku i chcę się dowiedzieć co to za film, żeby obejrzeć później.

A film nazywał się „Siódmy i ósmy”. Nie wiem czemu tak. Siódmy i ósmy agent?

[Znacie ten dowcip?

– Błotnik się panu telepie!

– Co?

– Błotnik się panu telepie!!

– Co??

– Błotnik się panu telepie!!!!!

– Nic nie słyszę, bo mi się błotnik telepie!!]

Ja chcę do pracy! (Żeby coś usunąć.)

Sam nie mogę w to uwierzyć, jestem w szoku i strasznie mnie to niepokoi, ale z niecierpliwością myślę o jutrzejszym dniu w pracy. Z tą pozytywną niecierpliwością – nie mogę się doczekać, żeby tam wreszcie pojechać i zrobić to, co mam zrobić. TO JEST STRASZNE.

Sęk w tym, że cały wczorajszy i dzisiejszy dzień ciężko pracowałem robiąc intensywne wykopki w jednym z komponentów i przygotowując go do czegoś, co najwyraźniej jest dla mnie bardzo ważne: usunięcia pewnej rzeczy. Nigdy nie byłem z niej zbytnio zadowolony, a teraz wyszło na jaw, że jej pozbycie się jest niezbędne do pewnej innej rzeczy. Niestety rozlazło się to na wszystkie strony jak chwast, ale wczoraj pod koniec dnia roboczego usunąłem ostatni z jego pędów i został już tylko ten jeden krok. I już nie mogę się doczekać.

Zauważyłem, że zauważyło to już co najmniej kilka innych osób, że usuwanie kodu sprawia im największą frajdę. Nie wiem czemu tak jest, ale rzeczywiście: usuwanie jest super! Czy to taki geeczy odpowiednik żądzy mordu u nasączonych testosteronem „normalnych” facetów?…

[Tak zupełnie na marginesie należałoby zaznaczyć, że praca powinna właśnie taka być, że aż chce się przyjechać do niej wcześniej i siedzieć do późna, nie dlatego, że szef każe, ale dlatego, że jest po prostu fajna. Ale fantazje fantazjami, a życie życiem. Nawet ja, który naprawdę lubię swoją pracę, muszę stwierdzić, że lubię swoją pracę, ale nie lubię pracować. Smutne. Smutne. I co to się dziwić, że cywilizacja upada.]

Życie jest absurdalne

Jedną z niewielu rzeczy, które wyniosłem z lektury „Czekając na Godota”… no dobrze, posłowia do owego… było to, że życie jest absurdalne, i że jest absurdalne z absurdalnych powodów. Ja myślę, że nie trzeba wcale „Czekając na Godota”, żeby to stało się oczywiste. Ot, chociażby: zakładasz z kolegą firmę, zbijasz na niej kokosy, zmieniasz świat technologii i życie milionów osób wpatrzonych w ciebie jak w obrazek, dostajesz raka i umierasz. No i co z tych kokosów i milionów ludzi wpatrzonych jak w obrazek?

…A zatem życie jest absurdalne.

[A była taka okazja, żeby powiedzieć coś głębokiego… Ale życie jest absurdalne, więc po co ;)]

Kot i gołąb

Kot i gołąb w jednym stali domu, a ściśle rzecz biorąc na jednym parapecie. Jeden z jednej strony, drugi z drugiej. A pomiędzy nimi szyba. Gołąb chyba zbyt głupi był, kot za to przypłaszczony do parapetu dostawał kota totalnego. Oczy wyłaziły mu z orbity, ogon machający robił przeciąg (przy zamkniętym oknie), zdobycz była na wyciągnięcie pazura, tylko ta szyba!

[Dzisiaj bez morału. Nie zawsze musi być.]

American Way

Czytam: „Szczotka do włosów, bla bla bla, wyprodukowano w Chinach, importer: American Way bla bla bla”. Ironia co prawda rzuca się w oczy jak ten kamyczek, co się rzucał w oczy i wybijał, ale American Way indeed!

[A Chińczycy (i Azjaci generalnie) zawsze byli zdolnymi uczniami. Wyamerykanili Amerykanów w ich własnej grze i teraz ci drudzy mają o to pretensje. American Way indeed!]