Gdy mi się cni, gdy mi niedobrze, zalewam swoje smutki czekoladą o smaku advocatowym…
[Wbrew pozorom to nie jest kryptoreklama.]
Gdy mi się cni, gdy mi niedobrze, zalewam swoje smutki czekoladą o smaku advocatowym…
[Wbrew pozorom to nie jest kryptoreklama.]
Z tego co się orientuję, „buuu” może przybrać trzy formy:
Buuu – odgłos rozczarowania i zawodu.
Buuu! – odgłos rozczarowania i zawodu wśród publiczności.
Buuu!! – odgłos, jaki wydają duchy albo ktoś próbujący kogoś nastraszyć.
Stwarza to nam intrygujące możliwości. Na przykład taki dialog pomiędzy, powiedzmy, Albinardem i Żanetą (z przeciwległych krańców alfabetu w ramach demonstracji jak skrajnie głupie to jest):
Albinard: Buuu!! – Albinard chce nastraszyć Żanetę.
Żaneta: Buuu! – Żaneta nie jest pod wrażeniem i wyraża swoją dezaprobatę.
Albinard: Buuu… – uczucia Albinarda zostały zranione.
Nie, tytuł niniejszej notki to nie jest infantylna próba dokopania naszemu premierowi; to jest skutek interesowania się językami.
Bloomberg reports (rather delicately) that the name of France’s new prime minister, Jean-Marc Ayrault, is causing a bit of problem when it is transliterated into Arabic: „When spoken, his family name is colloquial Arabic in many countries for the third-person singular possessive form of the male sex organ.”
PeEs: I nie, nie zdawałem sobie sprawy, że nazwisko „Putin” transliterowane na francuski brzmi jak „putain”. Kto powiedział, że języki są nudne??
Czym się różni klawisz od przycisku?
Wyjaśnijmy to sobie raz na zawsze: mizeria to jest na słodko, czy na słono?
Majówka była fajna – przez te kilka dni, i tylko przez te kilka dni, moje łącze do Internetu działało z pełną nominalną prędkością…
To:
Lucy McRae: How can technology transform the human body?
…Chyba musi być przerażające dla fanatycznego miłośnika Stanisława Lema. BIPROCIAPS nadchodzi?
Dzisiaj po raz pierwszy w życiu, i to dwa razy, natknąłem się na użycie przedrostka ur- w języku angielskim. A uczę się angielskiego dobre 20 lat.
Jeśli się komuś zwierzam ze swoich problemów, to jedną z rzeczy, których nie chcę usłyszeć, jest „pocieszające” (w zamierzeniu nieszczęsnej ofiary moich zwierzeń) stwierdzenie, żebym się „nie martwił, bo niektórzy mają gorzej”.
Jasna sprawa, że sam jestem winny tej zbrodni, ale teraz jestem mądry i w ogóle, więc to się nigdy nie powtórzy, prawda?
W każdym razie ktoś bardzo, bardzo stara się mnie pocieszyć, tymczasem ja słyszę tylko, że owa osoba nie rozumie i nigdy nie zrozumie o co mi chodzi. Najprawdopodobniej wynika to z tego, że tego, co ja przedstawiam jako problemy, owa osoba nie uważa za problemy; dla owej osoby jest to coś zupełnie naturalnego i owa osoba zupełnie nie rozumie (i nigdy nie zrozumie) jak ktokolwiek może mieć z tym problem. Może i są inne powody, ale moje problemy prawie zawsze są tej natury. Co więcej, jestem tego w pełni świadom (tj. obecnie jestem w pełni świadom; poprzez analogię, kiedyś myślałem, że jak ręka zaczyna napierdalać po minucie odręcznego pisania, to jest to zupełnie normalne i każdy tak ma), a i tak, pomimo tego, że jestem mizantropem drugiej kategorii (właśnie wymyśliłem to określenie), stuprocentowym introwertykiem i roztaczam wokół siebie aurę muru ze zbrojonego betonu, jednak czasem miewam ludzkie odruchy i mam ochotę się przed kimś zwierzyć. Szukam zrozumienia i dostaję… tym.
To tyle, jeśli chodzi o moją ludzką stronę. Moja nieludzka strona natomiast stwierdza, że to i tak nie ma sensu. Doskonale wiem, że moje problemy są raczej wagi lekkiej i nikt mi nie musi mówić, że niektórzy mają gorzej. Ale zawsze może być gorzej, prawda? No, prawie zawsze. Gdzieś jednak ten limit musi być. Ale niektórzy z tych, którzy mają gorzej, też nie mają aż tak źle w porównaniu z niektórymi innymi. Niech więc się cieszą, bo inni mają jeszcze gorzej. Możemy ich zatem wykluczyć z rozważań, ponieważ wcale nie mają problemów i nie mogą mieć gorzej niż ja. Idąc dalej tym tropem dochodzimy do tej jednej nieszczęsnej osoby (albo wąskiej grupy elementów minimalnych, zależnie od tego jak się skonstruuje relację „mieć gorzej”) od której już nikt inny nie ma gorzej. Ta jedna osoba ma problemy, zaś cała reszta ludzkości pławi się w szczęściu wynikającym z tego, że nie jest tą osobą.
Ergo: wszyscy jesteśmy szczęśliwi i nikt nie ma problemów. Poza tą jedną osobą, która ma totalnie przerąbane.