No decay found in Neurosis: jest to płyta, która otwiera się przed słuchaczem dopiero po którymś przesłuchaniu… Czyli jest dokładnie taka, jaka powinna być płyta Neurosis ;) Jest na niej, moim skromnym zdaniem, parę słabszych momentów, aczkolwiek: „Bleeding the Pigs” – miłość od pierwszego wsłuchania.
Tańczcie, tańczcie i dla mnie!: recenzent napisał o nowej płycie Dead Can Dance, pierwszej od wielu lat, że zawiera esencję stylu zespołu i niewiele więcej, zatem jest interesująca tylko dla starych fanów i nie zdobędzie żadnych nowych. Uważam, że to kompletna bzdura, bo jest kompletnie na odwrót: starzy fani powiedzą „phi, nic nowego”, zaś nowym fanom zaprezentuje zespół w pigułce i to lepiej niż składanka „best of”, dzięki czemu się nim zainteresują bliżej. Tak jak i ja uczyniłem.
Dźwięcznie i wdzięcznie?: a skoro już mowa o powrotach… Przyznam się, że na początku powrotna płyta Soundgarden niezbyt mi się spodobała. Brzmieniowo jest to przedłużenie „Down on the Upside”. Melodycznie – coś zupełnie innego. Przypuszczam, że po prostu panowie są o te kilkanaście lat starsi i bardziej dojrzali muzycznie i moją pierwszą reakcją było „to nie jest MÓJ ukochany Soundgarden”. Ale przecież sam jestem o kilkanaście lat starszy i mam rzekomo bardziej dojrzały gust, więc trzeba się wysilić i posłuchać innym uchem ;)
Hearing the Seer: koleżanka twierdzi, że „nie da się słuchać”; ale ona lubi nieco inną odmianę Swans (tę z anihilatora), a to jest (słowami recenzenta) „stary, dobry Swans”. Ja uważam, że świetnie się tego słucha podczas czytania ;) No i okładka strasznie mi się podoba (przypomina stare, dobre czasy).