Oburzenie

Jakiś czas temu, sam nie wiem już kiedy, zatraciłem zdolność oburzania się. Dobrze wiem, że powinny oburzać mnie takie rzeczy jak bankowy rabunek w biały dzień, czy postępujące zidiocenie programów szkolnych, i w ogóle cały ten niepowstrzymany strumień chamstwa, prostactwa i cwaniactwa napływający zarówno z życia codziennego jak i – co jest o wiele bardziej druzgocące – ze strony tak zwanych „elit”. Ale zamiast tego przyjmuję je raczej z czymś w rodzaju zmęczonej rezygnacji. Być może to niepowstrzymana natura owego strumienia łajdactw stępiła moją zdolność do oburzania się…

Tymczasem w Falenicy:

W drodze na stację kolejową, jak każdego normalnego poranka w dniu pracującym, wyszedłem zza zakrętu na ostatnią prostą przed torami. Tym razem jednak coś było nie tak. Nie od razu się zorientowałem co. Budynki stacyjne było widać dobrze – zbyt dobrze1. Drzewa! Znikły drzewa! Szpaler wysokich drzew stojących między stacją a ulicą biegnącą wzdłuż torów zamienił się w szereg pieńków.

Oburzenie! Ach, co za odświeżające uczucie, to oburzenie! Aż zakląłem na głos. Z jakichś powodów ścięcie drzewa zawsze wywołuje u mnie skrajną antypatię. Zwłaszcza kiedy, tak jak w tym przypadku, chodzi o drzewa, które bardzo lubiłem na ich miejscu.

[Platforma Oburzonych? Reakcja: zjadliwy cynizm.]


1 cliché!