OMFG to genialne!!!11!

Irytują mnie ludzie, którzy nazywają wszystko co im się podoba „genialnym”. „Ten zabawny filmik z kotem jest GENIALNY!!”. „Ten rysownik robiący prostackie karykatury polityków, których nie lubię, ale które niewiele się różnią od ‚on jest gópi i ma wszy’, jest GENIALNY! (bo nie lubię tych polityków, rozumisz)”. Ugh.

Coś jak „nie wzywaj imienia geniusza nadaremno”.

Co i tak wszyscy robimy i mój gópi blog (który ma wszy) nic tu nie zmieni. A przecież ma to sens, pewien. W czasach szkolnych uchodziłem za grzecznego chłopca, który nigdy nie przeklina. Koledzy nie krępowali się „kurwać” i „chujać” i tak dalej, ale nie ja. Bo ja wiedziałem, że w tym szaleństwie jest metoda. Kiedy koledzy „kurwili” i „chujali”, było to po prostu to, co oni robią. Ale kiedy ja powiedziałem „KURRRRRRRRWAAAA!” to wszystkim kapcie spadały. Bo miało to ZNACZENIE. (Kolega Claude Shannon nawet wyraził to eleganckim wzorem matematycznym. Kto studiował informatykę ten wie. Ale pewnie i tak nie przyszło mu do głowy, że ma to bardzo praktyczne zastosowanie w teorii bluzgów.)

Jest jeszcze jedno zjawisko, które się tyczy konkretnie mojego własnego mózgu, nie wiem jak u innych: kiedy przeczytam coś, obejrzę coś albo wchłonę jakieś inne dzieło kultury, jestem przez jakiś czas pod jego wpływem. Niby normalne, ale u mnie normalnie, zupełnie dosłownie zmieniają się wzorce myślenia. W chwili obecnej jestem pod wpływem tego filmiku (wybaczcie, nie bawię się w bajeranckie zagnieżdżanie jutuba, jestem wyznawcą prostych linków (a tak naprawdę to nie umiem)):

Twelve Tones (by Vi Hart)

Cała ta tyrada na początku miała was, drodzy czytelnicy (albo po prostu bezosobową pustkę kosmosu słuchającą moich wynurzeń, bo żadne osobowe pustki i tak nie czytają niniejszego blogaska, a pustka kosmosu nie może słuchać bo jest bezosobowa, więc plotę głupoty, co zresztą będzie bardziej zrozumiałe pój godziny od teraz, kiedy w końcu obejrzycie podlinkowany filmik, o ile rzecz jasna ktoś to w ogóle czyta) przygotować na to, co powiem teraz:

To jest genialne.

Kiedy zabierałem się do pisania, miałem zamiar powynurzać się za pomocą różnych banałów i frazesów na temat natury geniuszu. Że geniusz to jest coś, czego nie da się wyobrazić, ale co od razu można rozpoznać. Bełkot tego rodzaju. No ale wyszło jak wyszło. A teraz oglądać filmik i nie marudzić.

Majestat władzy

I znów jak bumerang wraca „dyskusja” na temat „dziadowskiego państwa”. Bo Wielce Szlachetny Przedstawiciel Narodu nie może lecieć „byle jakim” samolotem, brońcie go bogowie żeby postawił nogę w środku komunikacji publicznej, i nie może nie może nie może pokazać się garniturze, który kosztował mniej niż moja miesięczna pensja.

Przepraszam bardzo, ale ja myślałem, że mieszkamy w państwie demokratycznym, a przynajmniej w republice, a nie pod butem monarchii. W sumie jeszcze tylko tego brakowało, żeby rościli sobie prawo do noszenia korony, berła i peleryny z gronostajów.

Ale tak czy siak jak jest władza to musi być i majestat władzy. Tak się utarło, najwyraźniej. Rewolucje obaliły rody królewskie, ale nie obaliły tronów. Kiedyś cały ten blichtr był jako tako uzasadniony – taki król musiał wyglądać lepiej od wszystkich chociażby tylko dlatego, że to jedyna rzecz, która go czyniła lepszym od innych. W końcu został królem dzięki totalnemu przypadkowi urodzenia się akurat tym a nie innym rodzicom, a nie dzięki nadzwyczajnym umiejętnościom zarządzania państwem (a czasem dzięki brutalnej sile, być może popartej ponadprzeciętną przebiegłością – ale czy brutalna siła i przebiegłość są adekwatną podstawą dobrych rządów?). Ale w demokracji – rządzie obywateli – osobnik u władzy jest jednym z nas. Obywatelem. Naszym pracownikiem. Zatrudniamy go, żeby nas reprezentował, bo ktoś musi.

Gdybym mógł machnąć różdżką i dokonać jakiegoś cudu, sprawiłbym, że pozycje władzy przestałyby być pozycjami prestiżowymi. Obawiam się, że to niemożliwe, ale obawiam się też, że to jedyna rzecz, która mogłaby sprawić, że rządziliby nami ludzie kompetentni, znający się na rzeczy, a nie ci, którzy chcą się po prostu pławić w majestacie władzy.

[PieS: Dotyczy to też hierarchii w pracy, gdzie prestiż mierzony jest tym ilu ludzi jest „pod tobą”, a nie tym jak dobrze znasz się na rzeczy.]

Dzień, w którym nawiedziły mnie demony

Wstęp:

Nie wierzycie, że takie rzeczy się zdarzają? Istnieje nawet błąd zgłoszony do Chrome

Rozwinięcie:

Dawno, dawno temu, za siedmioma aktualizacjami, za siedmioma ponownymi uruchomieniami, chciałem ustawić dźwięki w komunikatorze (Psi). Ustawiłem. Nie działało. Trudno, olałem.

Zapomniałem.

Dzisiaj zaś włączyłem komunikator i na przywitanie odezwał się fiend z pierwszego Quake. Chwilę zajęło mi pozbieranie się i zorientowanie się, że to wcale nie fiend, tylko wiadomość z banku. Albowiem z jakiegoś powodu dzisiaj akurat komunikator (Psi) uznał, że dźwięki jednak będą działać.

Zakończenie:

Dlaczego akurat dzisiaj? Nawet Shub-Niggurath nie wie.