Granice to zabawna rzecz. Granica państwa to taka niewidoczna linia, po przekroczeniu której wszystko się zmienia. Po jednej stronie ulubionym przysmakiem są pierogi, a po drugiej – zupa czosnkowa. Po jednej stronie znaki ostrzegawcze są żółte, a po drugiej – białe. Po jednej stronie „szukać” znaczy „chcieć odnaleźć”, a po drugiej jest to słowo obsceniczne. Inny język, inne obyczaje, inne prawo, a nawet inne paragony w Tesco. Kiedyś tak nie było – granice między „państwami” (co w tamtych czasach raczej oznaczało po prostu strefę wpływów którejś z rodzin „królewskich”) były znacznie bardziej płynne. Kiedy wynaleziono kontrole graniczne i bariery celne, narody zaczęły się zachowywać jak płyny w sztywnym zbiorniku….
Najpierwsze wrażenie ze Słowacji było takie, że o ile Polska postawiła sobie za punkt honoru pobudować drogi, o tyle u naszych południowo-wschodnich sąsiadów najwyraźniej nie był to priorytet (w drodze powrotnej to wrażenie uległo pewnej korekcie, ponieważ była inną trasą, gdzie po polskiej stronie droga wcale nie była lepiej zadbana). Niestety pozostałe wrażenia mam równie powierzchowne, bo przez cały czas wycieczka obracała się wyłącznie w swoim towarzystwie i nie bratała się z tubylcami, nie licząc sporadycznych interakcji z właścicielem pensjonatu i jednego incydentu ze słowacką drogówką, która (swoją drogą) wydała się sprawniejsza i lepiej zorganizowana niż nasze „miśki” (no ale nie jestem kierowcą więc nie mam z nimi doświadczenia). Gdziekolwiek poszliśmy, tam na parkingach było więcej samochodów na polskich numerach niż na słowackich; zresztą na czeskich też było więcej. Spotykając kogoś na szlaku bardziej prawdopodobne było usłyszeć mowę ojczystą niż slovenščine. Cud z Schengen? ;) Cóż, nasze polskie Tatry, z których jesteśmy tak szalenie dumni, to jednak malutki skrawek, do tego wcale nie taki ciekawy – i kiedy się cała Polska zwali do tego małego skrawka, powstaje dziki tłum. Nic więc dziwnego, że się ten tłum przelewa za granicę, zwłaszcza, że jest to teraz takie łatwe. Natomiast mniejsza słowacka populacja jest na większym obszarze bardziej „rozcieńczona” ;)
I jeszcze parę słów o PKP circa 2014: ostatni raz pociągiem jechałem nieco ponad pół roku temu i wtedy chyba jeszcze tego nie było, że przed każdą większą stacją obsługa odzywa się do pasażerów przez głośniki? Słuchałem tej przemowy kilka razy i o ile doceniam próbę zmiany wizerunku kolei jako bezdusznej maszyny do przepychania ciał, o tyle samo sformułowanie wyglądało jakby zostało przygotowane przez jakiś komitet ds. uprzejmości pod hasłem „PKP z ludzką twarzą”. „Życzymy miłego pobytu lub dobrej dalszej podróży”? Hm.