List, oczywiście, nie jest adresowany do mnie, tylko do Mieszkańców. Ale mniejsza o to. List zawiera tekst czarno na białym, wydrukowany zaś jest na drukarce atramentowej. Prawda, w rogu jest zdjęcie (kolorowe), na dole logo (też kolorowe), a w tle coś jakby znak wodny (takiż). Ale jednak. Przeczytane między wierszami: kandydat nie dba o koszty. Treść oczywiście zahacza o to, że od kilkunastu lat mamy tego samego burmistrza (któremu ktoś powywieszał wielkie billboardy o treści mniej więcej „Temu panu już podziękujemy -Mieszkańcy” – jakby każdy mógł się wypowiadać w imieniu wszystkich innych). I że należy się zastanowić, czy te kilkanaście lat „spełniło nasze nadzieje czy przyniosło rozczarowanie”. Przeczytane między wierszami: kampania negatywna. I dwa razy pojawia się następujące sformułowanie: „nie ukrywam, że zdecydowałem się kandydować na burmistrza”. Przeczytane między wierszami: doskonale Pana rozumiem. To wstyd, wielki wstyd, być politykiem. Brawa za ten „coming out”. Na pewno wymagał wielkiej siły woli.
Ach, wybory samorządowe. Żadnych speców od PR-u, żadnych polonistów / polonistek, którzy by przejrzeli tekst i przetłumaczyli z polskiego na polski… I drukarka atramentowa zamiast drukarni.