My pretty hate machine

Na komodzie obok łóżka stoi obiekt, który pieszczotliwie nazywam „pretty hate machine„. Jest to budzik, czerwony, staromodny. Przy czym „staromodny” w dzisiejszych czasach oznacza przedmiot, którego jedynym przeznaczeniem jest bycie budzikiem, w sensie: nie aplikacja w telefonie. Budzik z natury cyka i tyka uspokajająco (lub wkurzająco, jak kto lubi) i ma bateryjkę, która jakiś rok temu zdechła. Od tamtej pory stoi ów, martwy, na tej komodzie jako swoiste memento, skazany na wieczne wskazywanie godziny 12:01.

A przynajmniej stał. Albowiem parę dni temu jakieś zamieszanie związane z zaspaniem i macaniem na ślepo doprowadziło do tego, że pretty hate machine poleciało na podłogę, w którą to wyrżnęło z wielkim łoskotem. I cud się stał! Machina odżyła! Znów cyka jednostajnie uspokajająco i już nie wskazuje wiecznie godziny 12:01. Myślałem, że podycha może parę chwil i zatrzyma się znów na jakiejś zupełnie przypadkowej godzinie. Ale nie. Trzecią noc już dzielnie cyka i tyka i się nie poddaje. W sumie to nawet pocieszające, coś jak wizyta starego przyjaciela, którego się miało za zmarłego…

Wolnostyg

Ponieważ przechodzę obecnie remont kuchni, jadam dania gotowane nie na ogniu, a w pożyczonym wolnowarze.

Działa. Rzeczy są ugotowane.

Jedno tylko jest zastanawiające: podobno ma się to wszystko warzyć w niższej temperaturze, dlatego dłużej, więc dlaczego po wyjęciu jest tak pieruńsko gorące i nie chce dziadostwo wystygnąć do znośnego poziomu??

;)

A teraz powiem coś niepopularnego (nie jestem Charlie)

Pozwolę sobie przypomnieć incydent, jaki miał miejsce w 1862 roku w Japonii. To były pierwsze lata otwartości tego kraju na „barbarzyńców z południa”, czyli nas, Europejczyków (otwarcie, należy dodać, wymuszone siłą). Pewien poszukiwacz przygód mijał procesję prominentnego samuraja, nie okazując mu zwyczajowego szacunku, w wyniku czego został ciapnięty przez owego samuraja ochroniarzy.

Niedługo potem brytyjskie okręty ostrzelały Kagoshimę.

Brzmi znajomo? To jest kolonialna mentalność, że szacunek należy się tylko nam i naszym wartościom. Brytyjscy obywatele byli co prawda wykluczeni z obowiązku okazywania szacunku samurajom dzięki wcześniejszemu „paktowi o przyjaźni” (ale to tylko dodatkowy dowód tej mentalności), i tak samo my się uważamy za wykluczonych z obowiązku okazywania szacunku innym kulturom.

Nie mówię że teraz, kiedy doszło już do aktów przemocy, nie mamy prawa wyrazić swojej dezaprobaty; mówię tylko, że nie należy oczekiwać szacunku z drugiej strony jeśli samemu się go nie okazuje.

Dlatego ja nie wystawiam napisów „jestem Charlie”, ponieważ nie jestem nim(i) – nie krytykuję i nie wyśmiewam czegoś, o czym nie mam bladego pojęcia.

No to mi się zachciało być współczesnym

A było mi tak dobrze. Miałem spokój, robiłem swoje, nikomu nie wadziłem. Ale kiedy bateryjka w płycie głównej zdechła nie raz, a dwa razy w krótkim czasie, kiedy dysk zaczął wariować nie jeden, a oba (w RAIDzie) i generalnie wszystko i wszyscy mi mówili, że pracuję na kupie złomu która zaraz się posypie, postanowiłem w końcu rzucić w problem pieniędzmi.

A że jestem beznadziejny nerd to rzuciłem w co najmniej pięć problemów, z których ze trzy rykoszetem do mnie wróciły.

Nowa obudowa to akurat był dobry zakup, poza tym że jak mi stoi obok biurka to mi kabla do słuchawek trochę brakuje. Wyjmowalna tacka na dyski twarde! Nigdy więcej już nie będę przepychał twardziela przez gąszcz kabli jak ten biblijny wielbłąd przez oko igielne! Osobna przegródka na SSD też fajna rzecz, zwłaszcza że mogę zdjąć przód obudowy i sięgnąć od tamtej strony zamiast zahaczać o zasilacz, wiatrak, pamięć i co tam jeszcze. Poczułem się nowocześnie!

Płyta główna. Oczywiście. Nie licząc podejrzenia, że to ona jest odpowiedzialna za zwariowane dyski (to, albo cała partia była taka, że wszystkie zaczęły zdychać jednocześnie), oczywiście teraz nie da się przeżyć kilku lat bez nowej podstawki. Procesor starałem się nabyć jakiś wyprodukowany w ostatnim roku (najnowsza generacja! miesiąc przed premierą następnej, ale cóż, mam ścisły deadline, bardziej nawet dosłowny niż zwykle). Twardziele sobie póki co odpuściłem – a nuż jednak nie zdychają, poza tym NAS w domu po coś jest; szarpnąłem się za to na pic-glanc SSD, który kosztował mnie tyle co 80-GB pionierski model Intela pięć lat temu, choć jest ponad sześć razy większy (ale nie sześć razy szybszy). Mogłem sobie przez blisko 10 lat pracować na starym złomie, ale jednak jest jeszcze we mnie dość technoseksualisty żebym nie mógł się oprzeć takiej zabawce. Zasilacz był markowy, więc został. A, i pamięć, pamięć, żeby nie było jak poprzednio, że chciałem sobie dorzucić, a tu się okazało, że DDR2 już niemodne i kosztuje dwa razy więcej niż DDR3.

Sprzęt dojechał i wszystko wydawało się proste: przełożyć napęd, sklonować partycje i voila!

A gdzie tam.

Najpierw okazało się, że jądro nie chce zamontować głównego systemu plików. Jądro to samo, system plików ten sam, ale nie chce. Po dwóch dniach walenia głową w biurko jakoś mi się udało uruchomić system, choć do tej pory nie wiem co tak właściwie mu się nie podobało. W międzyczasie jednak w końcu przerzuciłem się z lilo na grub (huraa!) i zacząłem używać initrd. Wtem okazało się, że wifi się nie łączy. Jądro to samo, karta sieciowa ta sama, ale nie chce. Zawisa przy DHCP i gubi połączenie. Następnie okazało się, że wbudowany układ graficzny potrzebuje firmware – działa bez, ale odtwarzacz multimediów traci wsparcie i żre procesor. Odpowiedni pakiet zainstalowany – nie działa (choć działało przez chwilę w systemie tymczasowo zainstalowanym od zera). Następnie zaś okazało się, że płyta główna ma swój układ dźwiękowy, procesor (wraz z wbudowanym układem graficznym) ma swój i ALSA koniecznie chce używać tego, który nie ma odpowiednich wyjść (znaczy się nie po HDMI tylko do wtyczki na obudowie). A drugi, zresztą, potrzebuje firmware (chociaż nie wiem nawet czy mu się udaje załadować).

I na tym na razie stoi. Nie mogę słuchać muzyki, filmy oglądać mogę tylko nieme i kosztem dramatycznego użycia procesora, sieć bezprzewodowa odpada – ale działa. Aha, po drodze kilka razy prawie pogubiłem sobie dane z katalogu domowego przerzucając je tam i z powrotem, ale to już inna sprawa.

Uwielbiam technologię!