Referendum: wrażenia

Skończyła się już cisza wyb…… referendalna? To dobrze.

Prawda, że poszedłem dość późno, więc pustki w lokalu nie powinny dziwić – widziałem tylko dwie osoby: jeden właśnie był wyszedł i wsiadał do swojego Malucha (jego dziewczyna została w samochodzie), druga właśnie wychodziła – ani członkowie komisji przerzucający się z nudów głupkowatymi dowcipasami. Mimochodem przyglądałem się liście uprawnionych podczas gdy komisjant (istnieje takie słowo?) je przerzucał w poszukiwaniu mojego nazwiska i rzuciła mi się w oczy niska zawartość podpisów, nie więcej niż 10%. Pytania z kłótni o ich konkretne sformułowanie wyszły relatywnie zrozumiałe dla przeciętnie ignoranckiego dyletanta takiego jak ja. Wychodząc powiedziałem „do widzenia” woźnej – starowince, którą być może nawet mogłem pamiętać z własnych czasów szkolnych (rzecz odbywała się w mojej podstawówce).

I to tyle jeśli chodzi o szopkę urządzaną dla pozoru, że się słucha głosu obywateli.