Kilka spostrzeżeń muzycznych na sezon świąteczny

The Chorus Majestic: Współcześni mistrzowie refrenu powracają!

Scylla: Bo Polska math-metalem stoi (no dobrze, może niekoniecznie math-, ale przynajmniej nowoczesnym). Mamy dobrych zespołów z tej kategorii więcej nawet niż Szwecja!1 ;) (Niemcy gonią, ale trochę słabo.)

Na jedno kopy(lon)to: Killing Joke jest zdecydowanie zasłużonym zespołem, po jakichś 40 latach grania. Nową płytą wszyscy też się zachwycają. Ale ja doświadczam coś na kształt Ferdydurke: jak zachwyca jak nie zachwyca? Biorą na warsztat jeden motyw i wałkują przez pięć minut. W każdym utworze. Jakoś mi tu czegoś brakuje…

Mushroom and Head: No nareszcie płyta Mushroomhead w której jest bliżej 100% Mushroomhead w Mushroomhead! Czy to sprawił powrót krzykacza marnotrawnego? Jeśli tak, to co mam myśleć o tym, że tym razem to ten drugi krzykacz opuścił zespół? Hmmm…


1 Dowcip polega na tym, że z tego co wiem (a na pewno czegoś ważnego nie wiem) Szwecja ma dokładnie jeden. Ale za to ten kanoniczny, którego echa słychać w muzyce każdego innego.

„Przebudzenie mocy”: wrażenia

Chyba dawno nie było takiej histerii wokół filmu. Szpiedzy z krainy deszczowców donoszą, że pierwszy seans dnia premiery (o północy) odbywał się we wszystkich salach kina w Pewnym Dużym Centrum Handlowym, a i tak zanim całą kolejkę stojącą przed wejściem i okręcającą się za parę rogów udało się wpuścić do środka, minęła dobra godzina. No cóż. Minęło prawie 40 lat, a to nadal fenomen…

Jeśli chodzi o sam film, przez około 90% czasu trwania miałem masywne poczucie deja-vu. Abrams ponoć się zarzekał, że to nie miała być podróż sentymentalna, ale paralele z częścią IV są więcej niż oczywiste (i zgodnie z przepisem wszystko jest większe, jest tego więcej i oczywiście więcej wybuchów). Nawiązań i aluzji jest w bród. Jak dla mnie wszystkiego było trochę za dużo i za szybko się działo (nie tylko na ekranie, ale w opowiedzianej historii też), ziejących dziur logicznych jednak raczej nie będę wytykał (ponownie: sory, taką mamy konwencję; ale do ataku na, powiedzmy, wielki bunkier wysyłać eskadrę… myśliwców?!?). W ostatecznym rozrachunku – film zrobiony przez fana dla fanów i fanom z pewnością będzie się podobać, ja jednak chyba jestem trochę za bardzo outsiderem :) Ja miałem nadzieję zobaczyć życie w Galaktyce na gruzach Imperium i pierwsze (znaczy – drugie) sceny napawały optymizmem pod tym względem (wraki gwiezdnych niszczycieli – mniodzio!). Ale nie trwało to długo. Filmweb zresztą zgadza się ze mną że przedstawienie i wyjaśnienie nowej sytuacji „geo”politycznej zostało potraktowane zbyt po macoszemu. Ale widocznie Abrams chciał uciec jak najdalej od tych „nudnych” scen w Parlamencie…

P.S.: Poe Dameron to nowy kosmiczny awanturnik; ludzie zdają się go lubić, ale mi się kojarzy z Acem Rimmerem także pod innym względem, a mianowicie takim, że jest wkurzającym bufonem ;)

P.P.S.: BB-8 to dzisiejsza oczywista postać przeznaczona na sprzedaż zabawek. Na szczęście jest o wiele lepsza, ciekawsza, zabawniejsza i absolutnie nie jest Jar-Jarem (tfu, tfu, zgiń istoto przeklęta!!).

Pretty Hate Machine is dead

Mój wierny przyjaciel, o którym pewnie nikt poza mną już nie pamięta, po cudownym wskrzeszeniu był częścią, a właściwie głównym podmiotem, eksperymentu. Tak jak na początku byłem pewien że „podycha może parę chwil”, tak potem byłem pewien że podycha jeszcze może tydzień, a jak minął tydzień – jeszcze może miesiąc, a jak minął miesiąc… to już po prostu cierpliwie czekałem na dzień sądu. I oto jest! Wczoraj, dokładnie o 16:24 i 21 sekund – Pretty Hate Machine przestało tykać…

Nie żyje budzik! Niech żyje budzik! (ten w telefonie)