Zjawa: wrażenia

Właściwie mógłbym powtórzyć co napisali o tym w Esensji: pretensjonalne, siermiężne. Dodam od siebie że przez cały czas usiłowałem umiejscowić akcję we właściwym kontekście historycznym. Kontakty z Francuzami sugerowały bliżej XVIII wieku niż XIX, stroje – odwrotnie, a już kompletnie przeczyło obu to, że główny antagonista rzekomo pochodził z Texasu i mówił ze słynnym teksaskim akcentem. Jeśli dobrze pamiętam, w czasach kiedy (jak później sprawdziłem) działa się rzecz, Texas był najwyżej grupką nielegalnych imigrantów ze Stanów do Meksyku (ha! ironia losu!), do którego wówczas należał nie tylko Texas ale i cała Kalifornia i większość obszarów pomiędzy nimi, mających na celu wrogie przejęcie. No ale mniejsza. Kto by się przejmował rzetelnością historyczną. Dodam też, że Indianie wyszli w filmie na może i walecznych i dumnych i uciśnionych, ale jednak mocno infantylnych. W sumie już od pierwszej sceny nie byłem pewien komu tak właściwie kibicować. Bohaterowie nie są ani specjalnie sympatyczni ani nie mają roszczeń do wyższości moralnej. Tylko Glass (główny bohater) jest systematyczne wybielany, że rzekomo się bratał z Indianami i ma do nich bardziej rozsądne podejście. Ale jednak służy traperom, strzela do „dzikusów” i w ogóle żaden z niego Tańczący z Wilkami. A poza tym – tak się dać zajść niedźwiedziowi? Skaza na honorze tropiciela ;)

Dlaczego więc jest to główny kandydat do Oskarów? Mądrzejsze głowy powiedziały zapewne mądrzejsze rzeczy na ten temat, mi się wydaje jednak że rzecz jest w gruncie rzeczy o Ameryce – jej duchowych podwalinach – a Amerykanie nadal są w głębi duszy niezmiernie dumni z tego jak w imię Boskiego Przeznaczenia odbierali ziemię lokalnej ludności…

[Aha, Leo. Leo ma bardzo wiele okazji robić dramatyczne miny ;) Ale nie dostał Oskara za dużo lepsze role to może niech dostanie za tą…]

„Zmieniamy się przez ciebie”

Kiedyś jak trzeba było przebudować jakieś miejsce publiczne po prostu się to robiło.Władza pluła na obywateli, wiadomo. Potem tzw. realia się zmieniły i zaczęto na płotach i zaporach pisać „przepraszamy za utrudnienia!” i to było dobre. Demokracja i te sprawy1. A dzisiaj? Dzisiaj wszędzie jest „zmieniamy się dla ciebie” i to mnie straszliwie drażni. Brzmi jak import z przewrażliwionej Ameryki, czy coś. Eufemizm do potęgi. A co gorsza mój przekorny umysł wyczytuje w tym oskarżenie, że wszelkie niedogodności to moja cholerna wina bo gdyby nie ja to by się nie musieli zmieniać i by nie narobili bajzlu.

No dobra, to co ze mną jest nie tak? ;)


1 Nie odpowiadam za historiografię, być może wszystko zmyśliłem ;)

Transamorząd

Przeglądam wiadomości z mojej miejscowości [i nie czuję kiedy rymuję] i widzę taki oto nagłówek: „Zmodernizuj swoją kotłownię i zmień płeć”. Że hę? Czy to przykład przepisu jadącego „na oklep” na jakiejś niezwiązanej z nim ustawie? Ach nie, to tylko moje zboczone oczy przeczytały „piec” niewłaściwie…

Głupie pytania, część 151.

Dlaczego walentynki są w takim niespecjalnie romantycznym dniu, w którym teoretycznie powinna jeszcze trwać zima, której, jak wykazują bardzo rzetelne badania, 87,4523% dziewczyn/żon/kochanek wprost nie cierpi?

[Gdyby to ode mnie zależało, byłyby w kwietniu. Ale nie zależy. Wiele rzeczy zresztą nie zależy i dlatego świat jest taki popierdolony ;) A tak poza tym BTW.]

Dzień, w którym zrozumiałem że telefon też trzeba czasem zrestartować

Dzień, w którym zrozumiałem że telefon też trzeba czasem zrestartować, to dzień, w którym nagle i gwałtownie przestałem dostawać pierdolca. To dzień, w którym telefon po raz pierwszy od… grubo ponad miesiąca połączył się bez szemrania z siecią bezprzewodową. To dzień, w którym smyranie palcem po mapie przestało być źródłem frustracji inspirującej chęć bliskiego zaprzyjaźnienia czoła z najbliższą murowaną ścianą, spowodowanej „świrującym” ekranem dotykowym, który zamiast gładko śledzić ruchy palca latał na wszystkie strony jak szalony. To był dzień przed porankiem, kiedy najnormalniej w świecie wyłączyłem budzik zamiast kląć że ja przesuwam to coś co należy przesunąć aby uciszyć ten rejwach, a owo chce latać do góry, na dół, na lewo, czyli wszędzie tylko nie tam gdzie trzeba.

To był dzień kiedy ta błyskotliwa myśl wcale nie przyszła do mojej skołatanej łepetyny, tylko mnie olśniła jak przysłowiowa oczywista oczywistość kiedy telefon „sam” się w tajemniczych okolicznościach uruchomił ponownie, a ja, głęboko zdumiony i zawstydzony swoją tępotą, ale i pełen ulgi, odetchnąłem wreszcie z serca, z którego spał ciężki głaz, rad iż koszmar ten wnet się skończył…