Trzeba to w końcu powiedzieć: djent

Dowiedziałem się o tym zaledwie miesiąc-dwa temu, że stylistyka (nie nazwałbym tego nawet stylem) najbardziej bliska mojemu muzycznemu serduchowi, którą pieszczotliwie nazywam „Meshuggah z ludzką twarzą”, otrzymała w szerszej społeczności nazwę. Nazwa należała się już od dawna, bo zjawisko ewidentnie odróżnia się od całej reszty muzycznego świata; możemy co prawda mamrotać coś pod nosem że nie szufladkujemy, nie kategoryzujemy, ale przecież jest wartość w tym, że możemy jednym słowem odpowiedzieć na pytanie „czego słuchasz?”.

Technicznie rzecz biorąc nie jest to math-metal, bo „mathowość” nie jest jego raison d’être. Groove? Groove jest ważny, ale nie jest to groove-metal tak jak się go generalnie rozumie. Melodia? Trochę zbyt pokręcone te melodie dla zwykłego zjadacza radia. Więc co?

Djent.

Nie wiem skąd wytrzasnęli to słowo (paczałem na wikipedię i nadal nie wiem – niby onomatopeja, ale chyba tylko Amerykanie mogą w tym się dopatrzeć podobieństwa). Nie powiem nawet, żeby mi się podobało. W pierwszej chwili pomyślałem że mówią o muzyce dla gentlemanów. Ale niech będzie – ten nasz mieszaniec, kundel groove’u, mathu i melodyjności – djent.

Kilka spostrzeżeń muzycznych

Astro-Creep: 2016: Wiem, że stare, ale ostatnio sobie posłuchałem (ponownie) i doszedłem do oczywistego wniosku, że ponad 20 lat po wydaniu nie wykazuje ani krztyny zestarzenia. Nadal brzmi świeżo i oryginalnie. W międzyczasie pojawiło się sporo innowacji, ale nadal nikt nie gra tak jak White Zombie na swoim ostatnim albumie. Po prostu Klasyk.

Bloodiestest: Nazwa bardzo metalowa i sugerująca taką połajankę, że aż krew leci z uszu. Nic z tych rzeczy. Rzecz jest raczej powolna, nawet nie jakaś doomowo-walcująca. Przypomina raczej stare (dobre) Neurosis. I to „dobre” w nawiasie wprost daje do zrozumienia, że to nic złego, bo o ile – jak na Neurosis – podlinkowana płyta była raczej słabsza (bo to dopiero pierwsze wprawki w tym stylu), to jednak była bardzo sympatyczna, i od dawna już należało zrobić to lepiej. I oni (tak jakby, pewnie nieświadomie) zrobili. (Neurosis rozwinęli koncepcję w innym kierunku, gdzie osiągnęli zdecydowany sukces.)

Po pogrzebie jest… wesoło?: Z tym „wesoło” to może przesada, ale jest całkiem skocznie. Momentami, przynajmniej. Słuchałem tego po raz pierwszy podczas szorowania ścian i może tak mi się udzieliła ta harówka, ale po raz pierwszy od dłuższego czasu miałem poczucie, że ktoś naprawdę fajnie gra, nawet jeśli patenty Meszugi (a jakże!) są słyszalne często i gęsto, może nawet wręcz nachalnie, a i te znane z At the Gates też się pojawiają.

Exegi Monuments: Kolejny zespół z nurtu „Meshuggah1 z ludzką twarzą” (pierwszy jaki kojarzę to holenderski Cilice). Słuchałem po raz pierwszy podczas drugiego dnia szorowania ścian ;) Wrażenie podobne jak przy After the Burial, również pozytywne, chociaż tym razem słyszałem raczej elementy Soilwork (który zresztą spokrewniony jest z wcześniej wspomnianym At the Gates)…

…drugim uchem wypada w: Słuchając tego mam wrażenie, że Chelsea chce być Swans z Jarboe bardziej niż Swans z Jarboe. Ale pewnie jestem niesprawiedliwy, bo czyja to wina że mi wpada jednym uchem a drugim wypada w tytułowy Abyss, jeśli nie moja? Klimat w każdym razie jest, więc jest spoko.

Votum zaufania: Jeszcze nie słyszałem całości, ale już mogę powiedzieć że jest znacznie, znacznie lepiej niż przy moim poprzednim podejściu (dwie płyty wstecz) kiedy posłuchałem raz i zapomniałem, tak nijakie wrażenie zrobiło ;) Poza tym wtedy to był mniej lub bardziej konwencjonalny prog-cośtam, za którym nie przepadam. Tym razem jednak płyta kojarzy mi się pod więcej niż jednym względem z „Vertikal” Cult of Luna – i bardzo dobrze, by była to monumentalnie dobra rzecz.


1 No a któż by inny?

Generująca największy dysonans poznawczy rzecz, jaką obejrzałem w tym roku

Wszystko co wiedzieliśmy o uprawie roślin to kłamstwo! (?)

Caleb Harper: This computer will grow your food in the future

Okej, kolo wynalazł farmy hydroponiczne. Czytaliśmy powieści fantastycznonaukowe więc w najlepszym razie unosimy jedną brew jak Spock. Ale jeśli mu wierzyć, to okazuje się, że rośliny nie potrzebują gleby. Co więcej, rośliny rosną kilka razy szybciej bez gleby. Ostatnie dziesięć tysięcy lat rolnictwa to spisek właścicieli ziemskich! (Tego nie powiedział, ale to oczywisty wniosek.) Ale załóżmy. Wyobraziłem sobie że pakujemy produkcję żywności do takich „centrów danych”. Stanął mi przed oczami obraz nieświeżo wyglądającego osobnika o pustym spojrzeniu i pociągającego nogami jako alegoria miasta, które zwolnione z tyranii gruntów rolnych może wreszcie się rozleźć po całej planecie. „Spraaaaaaawwwwwl!!

A tak poważnie to ów kolo się zarzeka że tak wyhodowane rośliny są smaczne. Ale „smaczne” w ustach Amerykanina ma wyjątkowo małą moc przekonywania. (Jak mam wierzyć komuś, kto twierdzi że hamburger i kurczak z KFC utopiony w morzu keczupu to najlepsze jedzenie na świecie?) Może smaczne w porównaniu z pomidorem wyhodowanym na ściółce z włókna kokosowego. Ale też może rzeczywiście jest to dużo lepsze niż taki pomidor. Nie wiem, nie próbowałem. Może. Ale jestem trochę sceptyczny.

[Tak, wiem. Nie musi być smaczne jeśli problem brzmi „wyżywić 10 miliardów ludzi jak najmniejszym kosztem”. Dorzuci się glutaminianu i po kłopocie (jeśli rzeczywiście będzie kłopot).]