Dzisiaj tylko jedno, ale ilość nadrabia jakość.
Mężczyznę poznaje się po tym jak kończy: Zwykle nie podniecają mnie powroty po latach starych, czasem nawet bardzo starych, zespołów. Rzadko kiedy potrafią tacy wykrzesać ponownie tą magię, która wyniosła ich wcześniejsze dokonania na artystyczne wyżyny. Albo po prostu tylko do mnie to jakoś nie trafia. Alice In Chains się nawet udało. Soundgarden polegli, moim zdaniem. Black Sabbath powrócili w [prawie] klasycznym składzie i chociaż nie było to nic specjalnie odkrywczego (poważnie, czy oni muszą jeszcze cokolwiek udowadniać?), w znacznej mierze miało tamtą magię. EPka z „odrzutami” z tamtej sesji jest moim bardzo skromnym zdaniem lepsza nawet – cztery klasycznie brzmiące1 utwory w których Iommi krzesa siarczyste riffy, Ozzy nawet nie skrzeczy, całość buja jakby znów mieli po 20 lat. Mogliby nagrać coś jeszcze, ale po co? Jeśli to rzeczywiście już ostatnie ich dzieło, to odejdą w naprawdę wielkim stylu.
1 Moda na „retro” też jakoś mnie nie przekonuje, tak swoją drogą. W sumie nie wiem czemu. Tak, wychowałem się w latach 90.; tak, jestem dzieckiem grunge’u; nie, nie kręci mnie kolejny zespół naśladujący styl lat 60., 70., 80. czy 90. W każdej z tych dekad działo się dużo fantastycznych rzeczy, ale jeśli będę chciał sobie posłuchać grunge’u to sobie puszczę coś nagranego rzeczywiście wtedy. Inna sprawa że ostatnio coraz mniej mam chęć. Odważnie wkroczyłem w muzyczny XXI wiek i całkiem mi się tu podoba. Nie ramoleję!