Borg/MacEnroe: wrażenia

Przede wszystkim: ten mecz to marzenie filmowca. Dziw, że nie został już wzięty na warsztat z dziesięć razy. Pasuje niemal do klasycznego scenariusza obyczajowych wyciskaczy łez: dziewczynie rekin odgryza rękę; dziewczyna popada w depresję; dziewczyna koniecznie chce wykazać całemu światu że nie potrzebuje pomocy; dziewczyna startuje w konkursie; dziewczyna przegrywa; dziewczyna tylko zdwaja wysiłki; dziewczyna ponownie startuje w konkursie; dziewczyna wygrywa; reżyser ma gotowy scenariusz na „inspirujący” melodramat o „pokonywaniu przeciwności losu”, oczywiście „oparty na faktach”. Na szczęście tutaj nie jest tak sztampowo ;) Właściwie to poszedłem na ten film z pewnymi obawami czy takie coś w ogóle ma sens. Ale w kluczowym momencie tętno faktycznie mi przyspieszyło, i to na dłuższy czas – więc wnoszę z tego, że jest dobrze. Dobrze też, że turnieje są obstawione komentatorami sportowymi, bo to wręcz wymarzona ekspozycja. Jeśli miałbym się do czego przyczepić, to że bohaterowie zostali potraktowani raczej nierówno – wszystko bowiem kręci się wokół Borga. Ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej wygląda mi to na świadomy zabieg, czego dowodem (według mnie) są te konferencje prasowe, których bohaterem ma być MacEnroe, ale wszyscy pytają go tylko i wyłącznie o Borga.

Tak że można powiedzieć że pozytywnie się rozczarowałem.