Kilka spostrzeżeń muzycznych, gdy za oknem zima poniekąd tak jakby wygląda jak zima, a nie jak dotychczas jak ni to wiosna, ni to jesień

Tetranomad: Ja to mam tempo. Całe 2,5 roku zajęło mi zorientowanie się, że Nomad wydał kolejną płyt(k)ę. Duża ona nie jest – cały kwadrans muzyki – ale treściwa. Tematyka nie mogła być bardziej oczywista: cztery żywioły. Niby oklepane na cienki placek (patrz np.: pierwsze cztery płyty Mastodon – nawet jeśli było tak w zasadzie na zasadzie przypadku i retroaktywnie), ale fajnie to tu wyszło. Na początku idzie (wieje?) porywisty (a jakże) „Tetrawind”; następnie”Tetrawater”, przywodzący na myśl Oceanic Isis, album również w całości poświęcony wodzie; trzeci z kolei jest ognisty (no przecież) „Tetrafire”; a na końcu walcowaty, stateczny „Tetraearth”. Każdy jakoś się stara przywodzić na myśl tytułowy żywioł, ale nie nachalnie; dotyczy to również dość enigmatycznych tekstów. Czyli dla każdego coś dobrego ;) I jest okazja by zadać stare dobre pytanie: który Ci najbardziej się podoba? Jeśli o mnie chodzi to jest jeden, który od razu do mnie przemówił i z którym natychmiast się zidentyfikowałem. Podpowiem: „You, still inflexible, go around in your ellipse / You, still untamed, proceed nobody knows where” ;)

A Perfect Doom: Dziś wyjątkowo pojedynczy utwór, a nie cała płyta. Ale najpierw parę słów o tekstach. Dawno temu, kiedy Kurt Cobain jeszcze żył (no dobra, może trochę później) lubiłem zaczytywać się w tekstach piosenek. Teraz myślę, że trafiłem z tą pasją na dość nietypowy moment. Był to moment, kiedy koło historii się obróciło po raz kolejny i objawił się (po raz kolejny) ruch artystyczny, którego przedstawiciele przede wszystkim mieli coś do powiedzenia. Tak, chodzi o Grunge. Muzyka była wówczas równoważna przekazowi i teksty rzeczywiście sprawiały taką samą rozkosz co dźwięki. Ale koło historii się kręci nieubłaganie i potem różnie z tym było. Na tyle różnie, że z czasem przestałem zwracać uwagę na teksty – ilekroć któryś mnie skusił, za każdym razem utwór po tym tracił w moich oczach. Zdarzały się wyjątki, których kanonicznym dla mnie przykładem jest Holy Flower of the North Star zespołu Minsk, ale niestety dość rzadkie. Jednak Maynard James Keenan rzadko zawodzi. Bardziej nawet w A Perfect Circle niż w Tool, w którym w pewnym momencie pojechał ostro po quasi-mistycznej abstrakcji. Tu jest konkret. Konkret, który jeszcze zyskał, kiedy zacząłem się w niego wgryzać (z, ahem, pewną pomocą). A to wszystko nie wspominając o tym, że od strony muzycznej „The Doomed” jest, mówiąc bez ogródek, za-je-bis-ty. I okraszony prostym, ale bardzo wymownym i mocnym teledyskiem. Maynard to potrafi tak spojrzeć, że… Moim zdaniem – dzieło totalne.