Wstałem w niedzielę rano, spojrzałem na zegarek w telefonie i sapnąłem niezadowolony, że tak długo spałem.
Po południu skorzystałem z zaproszenia do znajomych na obiad. Siedziałem, zerkając od czasu do czasu na zegar ścienny i kalkulując, że wróciwszy do siebie będę miał jeszcze chwilę zająć się jakimiś sprawami.
Wieczorem dotarłem do siebie, siadłem przed komputerem i ze zdziwieniem stwierdziłem, że wbrew przewidywaniom, czasu mam w sumie na odebranie poczty i wyszykowanie się spać.
Przed spaniem przejrzałem nagłówki wiadomości (współczesna prasa tylko do tego się nadaje), z których dowiedziałem się, że minionej nocy ma być zmiana czasu na letni. Chociaż tego już się byłem domyśliłem.
Poinformowałem też znajomych, że zapomnieli przestawić zegar.
To zaledwie godzina, ale jet lag jednak jest. I po co? Czemu ciągle się upieramy przy tym pomyśle, który był idiotyczny nawet jako akt desperacji dogorywającego cesarstwa niemieckiego, kiedy to nawet oszczędzenie kilku ogarków świec zaczęło mieć materialne znaczenie?