Jeśli siedzę w domu o 10 rano to musi dzisiaj być sobota. Albo niedziela. Na pewno nie czwartek. Podobnie jeśli przechadzam się po mieście w południe, a nie późnym popołudniem albo o rześkim poranku.
Wychodzi na to, że całe moje życie kręci się wokół pracy?
To jest dziwny film. Niby komedia, ale śmiertelnie poważny. Więcej: śmiertelnie poważny. Taka „poważna komedia”. Bo jak inaczej, niż śmiertelnie poważną, można określić historię, której jednym z bohaterów jest Ławrientij Beria? I Chruszczow? I sam Stalin? A jak inaczej niż po prostu komicznymi, można nazwać mechanizmy władzy totalitarnej? W sumie nie zdziwię się jeśli ktoś uzna, że to trochę się nie spina, ale film naprawdę warto zobaczyć. Dla tych kilku sytuacji kiedy chce się śmiać przez łzy, dla tych wybitnych aktorów i dla tej pouczającej, mrożącej krew w żyłach historii (czy raczej: wariacji na temat historii).
Nadszedł w końcu ten sądny dzień i RODO wchodzi w życie. Wiadomo o tym było od lat, ale większość firm i tak podeszło do tego tak jak i moja: nic, nic, nic, i nagle panika. Ale mniejsza z tym. Będziemy sobie, my, „w okopach”, opowiadać o tym nad piwem tak jak sobie opowiadaliśmy historie z Y2K (a przynajmniej moi przodkowie opowiadali; moja kariera zaczęła się rok czy dwa za późno na to).
Tymczasem pierwsze implementacje pojawiły się tak dawno, że już nie pamiętam kiedy. To była pierwsza fala. Druga fala pojawiła się dopiero parę tygodni temu, ale wezbrała na dobre kilka dni wstecz. I zaczęło się wysyłanie aktualizacji polityki prywatności. I nagle sobie uświadomiłem ile instytucji posiada mój adres email – instytucji, o których kompletnie zapomniałem. Małe sklepiki. Dawni rekruterzy. Różne inne dziwy. I jeden taki, co myślałem, że to uporczywy spam.
Chociaż, z drugiej strony, powinienem się raczej dziwić, że dostałem tego tak mało.