Mam trochę problem z takimi filmami (historycznymi z czasem akcji rozpiętym na dłuższym okresie, a nie takimi które zdają test Bechdel na piątkę z plusem, no bo przecież). Siłą rzeczy zawsze będą mniej lub bardziej galopować przez historię – dramatyczna scena goni dramatyczną scenę, podczas gdy pomiędzy nimi przecież było zawsze dużo czasu, kiedy „nic ciekawego” się nie działo. Wychodzi na to, że jednak dłużyzny są konieczne, żeby podkreślić to, że rzecz się dzieje na przestrzeni wielu lat, a nie dwóch godzin. No ale to jest sztuczka, która niewielu się udała, no a Josie Rourke w końcu jest filmową debiutantką. Nie ma też gwarancji, że forma serialowa poradzi sobie z tym lepiej – próbowałem oglądać Tudorów, ale wydał mi sie jakiś taki… bezjajeczny. I tam też scena dramatyczna goniła scenę dramatyczną. Co tu, kurna, serial o Transformersach??
Kojarzy mi się to w każdym razie z tym, w jaki sposób się uczy historii. Historia to po prostu generalnie historia wojen i wielkich czynów wielkich ludzi (kłania się przedwieczna tradycja eposów opowiadanych przy ognisku?). Kraj, w którym nie było przemocy, ma w podręcznikach minimalną reprezentację. Okresy pokoju i stabilizacji są traktowane zdawkowo. Pęka się z dumy z powodu zwycięskich bitew, tworzy się martyrologiczną otoczkę wokół klęsk. Tymczasem nie trzeba pogrzebać długo, żeby się przekonać, że nawet sama wojna to tak naprawdę straszna nuda przerywana chwilami chaosu i zamieszania (w różnych czasach w różnych proporcjach, oczywiście). A codzienne życie ludzi, którzy żyli w tle tego wszystkiego? To już tylko w publikacjach specjalistycznych. Z czasem zaczęła mnie coraz bardziej męczyć ta stronniczość, że tak powiem. Coraz częściej próbowałem sobie wyobrazić jak to wszystko wyglądało na co dzień, w domu zwykłego mieszkańca zwykłego miasta, miasteczka, wsi. Jak to w praktyce wyglądało, że jedno państwo przejmuje terytoria drugiego państwa, na ten przykład? Jedną rzeczą, która mi najbardziej zapadła w pamięć z laktury Serca Europy Normana Daviesa (jeśli dobrze pamiętam) był opis tego momentu, kiedy po trzecim rozbiorze polski rząd opuścił budynki władzy w Warszawie, a Prusacy zdejmowali z nich narodowe insygnia. Tak, to jeden z tych dramatycznych momentów, ale jakże namacalnych.
Przepraszam, że wyskoczyłem z taką tyradą w kontekście zupełnie niewinnego filmu :) Bo zdecydowanie warto go zobaczyć – poznać kobiecą perspektywę, choćby i na brutalną walkę o władzę, każdemu wyjdzie tylko na dobre. A Josie Rourke może i debiutantka, ale skuchy nie ma.