Nasza Era Redux: Po ponad 10 latach jestem skłonny podtrzymać swoje zdanie, aczkolwiek z jedną poprawką: ostatnimi czasy wyraźniej rozdzielam najlepszą płytę od ulubionej. Nie zawsze to to samo; po prawdzie to rzadziej jest to to samo niż częściej. Przekora? Skrzywiony gust? Co niektórzy recenzenci nie zostawiali na Era Vulgaris suchej nitki. Mogę sobie wyobrazić jak płyta ta budzi zgorszenie wśród zagorzałych fanów. Ale pozostaje ona moją ulubioną płytą QotSA. R? Spoko, ale od tego narkotycznego klimatu kręci mi się w głowie. Songs for the Deaf? Mocna rzecz, ale godzina takiego trzepania mózgu nawet mnie zmęczy (to trochę jakby mi ktoś przez godzinę przeciągał szczotkę do butelek między uszami; i mogę to mówić jednocześnie podkreślając, że są to zajebiste kawałki! (czyli to po prostu kwestia brzmienia? hm.)). Lullabies? O Lullabies zwyczajnie zapomniałem ;) No a Era Vulgaris? Co kawałek to ciekawy pomysł – w sumie jak i na wcześniejszych płytach, ale tutaj mamy pomysły nietypowe, szczególnie oryginalne, kontrowersyjne. I być może dlatego właśnie najfajniejsze w tym wszystkim jest wkurzanie malkontentów ;) [Ulubione na ulubionej płycie jest zakończenie: „River In the Road” i przede wszystkim: „Run, Pig, Run” – mniodzio!]
Nowy namiestnik prowincji Sludgei?: Co to może z człowiekiem zrobić pobyt na szwedzkiej prowincji. Przyjeżdża naiwny młody chłopak pełen marzeń i nadziei, wyjeżdża kumpel gitarzysty Carcass i perkusisty Cult of Luna mamroczący coś o „końcu naszej judeo-chrześcijańskiej i termo-industrialnej cywilizacji”, który z obłędem w oczach wypluwa z siebie połamane rify ciężkie jak ropa z norweskich szybów naftowych. No dobra, prawie na pewno nie tak to wyglądało, ale efekt pobytu w Szwecji owego pana zaskutkował bardzo efektownym dziełem. Pierwsza płyta była trochę bez wyrazu, ale druga rzuca się w uszy jak ten kamyczek co się rzucał w oczy (i wybijał). Kronika Paranoika poleca.
Materialna poprawa: Skoro już mowa o rzucaniu się w uszy… Względem nowego utworu Materii pierwsze skojarzenie to: jeśli cała płyta taka będzie, to cały poprzedni dorobek zespołu (aczkolwiek zacny) będzie można odstawić do lamusa jako towar gorszego sortu. Relatywnie gorszego. Bo lepsze jest wrogiem dobrego, jak wiadomo.
Votum nieufności wobec hejtu: Tradycyjny kalamburowaty tytuł sekcji właściwie powie wszystko. (A poza tym nowość: link do jutubisia! I to od razu dwa!) Początkowo napisałem cały elaborat, ale potem sobie przypomniałem, że ja tu nie piszę mądrych rzeczy. W każdym razie zespół Votum poszedł na misję. Polecam posłuchać wywiadu dla Masarni u Zenka, gdzie stwierdzają że misja jest raczej samobójcza (a przynajmniej beznadziejna), ale ja widzę światełko nadziei: moje pokolenie musi wymrzeć. Nie jesteśmy przystosowani do życia w Internecie, wbrew temu co możemy sobie myśleć; to nasze dzieci będą tworzyć tą rzeczywistość dla siebie i według siebie – co zresztą już robią od jakiegoś czasu. (Czy ktoś z ich rodziców rozumie Snapchata? No właśnie.) Nam zostaje się modlić, żeby nasze neurozy nie spierdoliły i im życia, bo dla nas jest już za późno. Czas umierać. (Niech to szlag, czyżbym jednak napisał coś mądrego?)