Jakoś nie bardzo trawię te najnowsze filmy Coenów. Szczególnie nie trawię tych filmów w których wyrażają swoją miłość do kina (klasycznego kina zwłaszcza). Albo się zwyczajnie popisują. Krytycy i kinofani pieją z zachwytu nad nimi, bo to zdecydowanie są filmy dla kinofanów i krytyków. Na szczęście nie jestem kinofanem ani krytykiem i mogę spojrzeć na filmy jak zwykły człowiek. I wniosek jest taki, że to nie są filmy dla mnie.
Szkoda że Buster Scruggs to jeden z takich filmów.
Jak dla mnie są one po prostu bezjajeczne. Aktorzy zazwyczaj starają się w nich za bardzo. W „Busterze” do tego rzuciło mi się w uszy zbyt nachalne nagłośnienie. A co więcej…
Umówmy się: western jest z gruntu rasistowski. Kto w XXI wieku kręci film, w którym w Indianinie nie ma ani krzty człowieka, który jest wyłącznie niszczycielską siłą (do tego niespecjalnie kompetentną)? Nie obchodzi mnie wierność konwencji, jeśli konwencja reprezentuje coś odrażającego. Wolałbym raczej zobaczyć twórczą dekonstrukcję skostniałego gatunku, coś jak zrobił Tommy Lee Jones (nie to żebym się na tym znał, ale tamten film akurat widziałem i doceniłem). Wiem że potrafią! Sami przecież nie raz tak robili.
Tak więc: rozczarowanie.