Kilka spostrzeżeń muzycznych w których częściowo wracam do krótszego formatu faktycznie „kilku spostrzeżeń”

I, Accursed: Vale of Pnath, przynajmniej tutaj, ma dużo wspólnego z Deathspell Omega: szaleńcze eskapady gitarowe, „klimatyczne” zwolnienia, charczący wokal, i tak dalej. Czyli jest miło, i nie należy się sugerować powyższym, że to jakiś plagiat – po prostu podobny styl.

Digging Deep After the Burial redux: Muszę stwierdzić, że coraz bardziej denerwuje mnie ta płyta. Tyle dobrego a tak pomieszane z durnymi kawałkami. I jak tu słuchać, panie premierze?

All in a system, down: Nadal pamiętam jak wielkie wrażenie wywołał debiut System of a Down, te prawie 22 lata temu. Wrażenie wywołał na mnie, ale chyba też na całym świecie; chociaż co prawda w Polsce nie od razu się szersza publiczność na nich poznała. Teraz posłuchałem tej płyty po raz pierwszy od jakichś 9 lat i nadal czuję ten sam podziw dla niezwykłej wyobraźni muzyków, ale jednocześnie jestem już uzbrojony w wiedzę o ich dalszych poczynaniach i słyszę, że w porównaniu z dziełami takimi jak Mezmerize/Hypnotize jest ona trochę… prymitywna? Ale w sensie takim jak greccy hoplici będący śmiertelnie groźni w boju i imponujący, ale prymitywni w porównaniu z rzymskimi legionistami…

Po piąte…: Szwedzki Shining poznałem za sprawą dziewczyny. To było w czasach, kiedy dopiero co wyszło Redefining Darkness i przez bardzo długie lata potem to była jedyna ich rzecz, którą znałem  bardzo dobrze – znaczy, oczywiście z czasem poznawałem też późniejsze płyty, w miarę jak się ukazywały, ale płyta numer osiem faktycznie trafiła mnie jak piorun. Dziwne że tak długo nie mogłem się zebrać żeby pogrzebać w ich przeszłości. Może mnie ostraszało to, że to jest jeden z tych zespołów, które przeszły od black metalu do czegoś bardziej, hm, artystycznego? Faktycznie, pierwsze trzy płyty to taki mocno tradycyjny black metal. Na trzeciej zdaje się coś drgnęło, czwarta to już wyraźny pierwiosnek, ale piąta to prawdziwy flirt z wielkością. Niezwykłe dzieło. No i dlaczego nie wierzyłem w zapewnienia dziewczyny, że „Halmstad” trzeba koniecznie znać?…

Patrzcie państwo, nasz własny wkład w światową popkulturę

Wiedźmin to nasz narodowy skarb, to wiadomo od dawna. Polska i Polacy są dziećmi w piaskownicy, w porównaniu z praktycznie całą resztą świata, jeśli chodzi o promocję swojej kultury – to wiadomo także od dawna. Tak że ze sporym zaskoczeniem można było obserwować jak gry wiedźmińskie zdobywają na świecie coraz większą popularność… Ale serial, wyprodukowany przez wielki konglomerat medialny, jakim stał się Netflix, to już zupełnie poważna sprawa.

Tutaj muszę wyznać z rozbrajającą szczerością, że (prawie) żadnego „Wiedźmina” póki co nie przeczytałem, a serialu obejrzałem jak na razie tylko dwa odcinki ;) Pierwszy z tych odcinków sprawił raczej wrażenie amatorki i pewnego zamieszania, hm, ontologicznego (magia, w sensie; Ciri pod koniec odcinka robiąca takie rzeczy??). W drugim zdecydowanie najjaśniejszym blaskiem świeci Tissaia de Vries… A dalej nie byłem pewien czy chce mi się brnąć ;) Ale chyba jednak pociągnę, ponieważ…

…Jak już wspomniałem wcześniej, dużo można wyczytać z rankingu najczęściej wyszukiwanych haseł na Wikipedii. A na nim (dla Wikipedii anglojęzycznej) „Wiedźmin” zadebiutował na drugim miejscu, po czym usadowił się solidnie na pierwszym na prawie dwa tygodnie (z przerwami, by ustąpić takim niezwykle ważnym hasłom jak np. Kushal Punjabi). Znaczy wstydu chyba nie ma? Aż przyjemnie się to oglądało (tak, codziennie rano na kibelku). Ostatecznie zniknął z pierwszej piątki 7 stycznia. (Gdzie powrócił na chwilę po kilkudniowej przerwie, i skąd ostatecznie wyrzuciło go zabójstwo Quasem Soleimaniego.)

Dzisiaj natomiast czytam (z kilkudniowym poślizgiem) jak Ars Technica pisze:

The Witcher is Netflix’s surprise hit of the year, (…) the show has become one of Netflix’s 10 „most popular” shows of 2019, an honor it achieved with barely 11 days left in the year.

Po moich nieco rozczarowujących doświadczeniach z serialem wyraziłem nawet opinię w rozmowie ze znajomymi, że „wielka szkoda, bo to była ogromna szansa dla polskiej kultury”. Niniejszym zjadam swoje słowa, bez popitki ani nawet sosu sojowego.

Kilka spostrzeżeń muzycznych tak na dobry początek roku

In Opeth Venenum: Tytuł akapitu trochę złośliwy, ale fakt faktem, że ten ostatni/niedawny skręt stylistyczny zespołu sprawił, że się od niego stanowczo odsunąłem. Sęk w tym, że nie rozumiem – i nie zrozumiem – jazzu, z czym się nie kryję ;) Z czasem ten opethowy jazz jednak zanika i zostaje „tylko” prog. Tyle że prog to działka mojego brata, nie moja, a ja niechętnie wchodzę mu w kompetencje ;) W każdym razie ten najnowszy album ma duży potencjał. I by uniknąć wszelkich nieporozumień: wersja szwedzka i tylko ta.

Moving Toolwise: Kiedy pierwszy raz usłyszałem, że fiński Wheel porównuje się do Tool („Wheel idzie tam, gdzie Tool nie miał odwagi wykonać kroku na nowej płycie„), raczej się żachnąłem. A potem poleciało Lacking i objawił mi się brakujący utwór z Ænimy. No… w sumie racja. (I dobrze, bo Fear Inoculum ssie ;) )

Veleno Italiano: Ponownie Włochy. A jak Włochy to i opera. Że opera głupia jest każdy widzi ;) Ale jak się zapożyczy poszczególne elementy i zmiesza z takim, powiedzmy, death metalem, to mamy Fleshgod Apocalypse. I brzmi to zaskakująco zgrabnie. Bywa też nawet bardzo, bardzo ładnie…

Paranoid Soul on a Flashlight Beam: Chyba nigdy nie pisałem tu o Lunatic Soul. Trochę dziwne. W każdym razie o ile nie jestem fanem Riverside (ponownie: to obszar kompetencyjny brata), o tyle od samego początku wsiąkłem w projekt „poboczny” wokalisty. Coś w tym takiego było, że od razu ujęło mnie za serce. Z kolejną płytą ujmowało coraz mocniej, aż osiągnęło apogeum na Walking on a Flashlight Beam, gdzie wszystko nie ujmuje, a chwyta za serce (i wyrywa (no dobra, przesadzam (ale tylko trochę))). Ulubione wyrywacze serca: Gutter i Pygmalion’s Ladder. Ale tak naprawdę wszystko.

Prosto w trędowate serce: A skoro już mówimy o sercach i wyrywaniu… Całej najnowszej płyty Leprous jeszcze nie przetrawiłem (w ogóle słabo ich znam – trochę posłuchałem Malina i w sumie tyle) (i w związku z tym zagwozdka: dlaczego akurat ten jeden najlepszy/najpopularniejszy utwór z tej płyty jest niedostępny na Spotify?) ale wiem jedno: że na sam początek dali taki cios prosto w serce, że aż Brutus nie mógł być bardziej brutalny. (Mam na myśli Marcusa Juniusa Brutusa, a nie ten zespół o takiej nazwie.)

I co się tak drzesz jakbyś piekło zobaczył?: Zdaje się, że ktoś mi kiedyś polecał Architects. A w każdym razie ewidentnie jest to bliskie moim zainteresowaniom, tyle że jakoś nigdy się nimi bliżej nie zainteresowałem. W końcu jednak jeden czy dwa kawałki do mnie dotarły; refleksja jest taka, że dobrze kombinują, ale jakoś nie mogę ścierpieć wokalu… Teraz wszyscy robią wielkie oczy i zapytują: jak to, możesz ścierpieć wokal Oranssi Pazuzu, a Architects nie?? No właśnie jakoś nie. Wokalista wydziera się jakby go obdzierali ze skóry no i brzmi to po prostu jak… wydzieranie się. Tak że tego. Nic nie poradzę :)