Niedawno z pewnym zdziwieniem i nutą konsternacji odkryłem, że mam przywódcę duchowego. Dotychczas uważałem (i sumie nadal uważam) że przywódcy duchowi to (prawie?) wyłącznie oszuszci i demagodzy, więc skąd nagle to poczucie, że mam swojego?
Wrażenie to przyszło kiedy czytałem najnowszy wpis na blogu Petera Wattsa. Peter Watts jest dla mnie ikoną współczesnego intelektualizmu, podobnie jak Umberto Eco jest ikoną staroświeckiego intelektualizmu. Odpowiedzią na pytanie z portali randkowych: „kogo byś najchętniej zaprosił na kolację?”. A kiedy czytałem o jego przemyśleniach na temat przyszłości cywilizacji, okazało się, że także przywódcą duchowym. Tak, ja także za bardzo nie widzę dla ludzkości nadziei, panie Watts. (Chyba że ludzkość opamięta się w swoim egoizmie, ale chyba nikt w to nie wierzy, prawda?)
Teraz nawet sobie uświadamiam, że zaczynam pisać także trochę w jego stylu.
Still.
Na początku napisałem tu wpis na ponad 1000 słów, w którym poruszałem takie tematy jak to, że epidemiolodzy od lat ostrzegali że takie sytuacje będą się powtarzać coraz częściej i że cały ten czas byli gremialnie ignorowani; że w przyszłości będziemy mieli ćwiczenia z obrony cywilnej podobne do tych z czasów zimnej wojny, ale nie przed bombą atomową, a przed zarazami; że trzeba będzie służby zdrowia zreformować na kształt armii poborowej; że trzeba będzie wymyślić jak zapewnić żeby cała ludzkość nie stawała się zakładnikiem megakorporacji farmaceutycznych; że trzeba będzie (jako cywilizacja) wymyślić sposób na czasowe „zahibernowanie” gospodarki bo w obecnym systemie wystarczy że przepływ zostanie zatamowany w jednym tylko miejscu i wszystko się totalnie załamuje; że kryzysowe rozdawnictwo może się okazać niespodziewanym eksperymentem z dochodem podstawowym; że już nie będzie powrotu do status quo m.in. w dziedzinie pracy i edukacji zdalnej; że w związku z powyższym prawdopodobnie nastąpi krach na rynku przestrzeni biurowych (niniejszym channelinguję Roberta X. Cringely’ego); że ogólnie ludzie zostali zmuszeni do przekonania się, że zmiany są nie tylko potrzebne ale że właściwie jedyne co nas powstrzymywało to zwyczajna bezwładność, sentymentalizm, a czasem też pospolita bezmyślność; i tym podobne. (Uff, dużo tego.) (Aha, no i że za rok możemy się spodziewać wyżu demograficznego. Ale to chyba zbyt oczywiste. Z drugiej strony, nie przewidziałem wzrostu przemocy domowej, więc żaden ze mnie cynik-paranoik.) Ostatecznie jednak wyszło, że wszystko to w zasadzie zawiera się w dwóch rzeczach, które wypłynęły w międzyczasie zanim się zebrałem żeby to jakoś uporządkować i opublikować: określenie „The New Normal” (było używane już wcześniej, ale teraz faktycznie ma sens), oraz ten tweet. A potem zwlekałem jeszcze więcej, aż temat stał się przebrzmiały i wszystko już właściwie zostało powiedziane. Brawo ja!
Tak czy siak, można powiedzieć, że nam się tym razem upiekło, bo epidemiolodzy przewidywali coś znacznie bardziej śmiertelnego. To był tylko strzał ostrzegawczy. I mamy niezwykłego farta, że tak wiele można już załatwić przez Internet. Wyobrażacie sobie co by było, gdybyśmy nie mieli pracy zdalnej? Na taką skalę? (U mnie w firmie 98% osób pracuje obecnie zdalnie – chyba tylko poza najwyższym kierownictwem – a jest to ogromna firma.) Gdyby nie można było zrobić telekonferencji/teleimprezy ze znajomymi? Gdyby nie można było zamówić dostawy środków niezbędnych do przeżycia (terminy są za miesiąc, ale sytuacja może się tylko poprawić kiedy minie pierwszy szok)? Gdyby nie można było załatwić żadnej sprawy urzędowej zdalnie? Skonsultować się z lekarzem? Wszystko to co prawda jest jeszcze niedojrzałe, we wczesnych fazach wdrażania na masową skalę, ale jest (a część można było i nadal można zrobić przez telefon, ale: ugh). I kiedy to się skończy, być może będzie już na tyle dobre, że naprawdę nie będzie powrotu do status quo. Postęp technologiczny zawsze jest najszybszy w czasach wojny. (Serio, byłem autentycznie w szoku, że w Polsce tak szybko dało się uruchomić zdalne lekcje. I że jakoś to działa!)
Szczerze mówiąc, to mam szczerą nadzieję że status quo nigdy już nie wróci. Na początku pewnie nastąpi „korekta” (czy też kompensacja), kiedy ludzie wygłodniali „the old normal” zaczną robić to co dawniej tylko więcej, ale mam nadzieję, że szybko to się skończy. Może kiedy dotrze do nich, że w epoce dystansu społecznego drastycznie poprawiła się jakość powietrza? Ja osobiście już planuję że będę do pracy dojeżdżał do biura tylko wtedy, kiedy mi będzie po drodze na siłownię, a i wtedy będę jechał rowerem. Zaoszczędzi mi to zgryzot, jakich doświadczam za każdym razem gdy wsiadam do autobusu na diesla.
Zobaczycie, jeszcze się okaże, że koronawirus uratował ludzkość. Nie dlatego, że ludzie nagle przestali zużywać zasoby i emitować gazy cieplarniane, bo to i tak byłoby tylko tymczasowe, ale dlatego, że kryzys wymusił na ludziach zmianę stylu życia, która i tak była konieczna i nieunikniona, ale ludzkość broniła się przed nią rękami i nogami – bo koszty, bo przyzwyczajenia, bo tradycja, bo i tak nie jest jeszcze tak źle (nieprawda, jest).
[A tak na marginesie jeszcze garść „przewidywań”, którę są tak oczywiste, że nie bardzo zasługują na to miano: Kiedy wszystko się skończy, rząd będzie w najlepsze uprawiał propagandę sukcesu („Wszystkie nasze decyzje były słuszne, czego dowodzi historia”), opozycja będzie wieszać na rządzie psy („Wszystkie decyzje rządu były błędne i miały katastrofalne skutki, czego dowodzi historia”), a wszyscy pozostali będą twierdzić że oni najlepiej wiedzieli co należało zrobić. Pamięć o tym, co się obecnie dzieje, gdzieś przepadnie, zastąpiona historycznymi fikcjami, które mają służyć jako podparcie czyichś partykularnych interesów. Czyli jak zawsze.]