Olga Tokarczuk, Bieguni: wrażenia

To nie jest książka dla ścisłych umysłów

Nie wiem nawet czy można ją nazwać powieścią.

Mamy oto całą kolekcję raczej luźno powiązanych ze sobą refleksji autorki o życiu, podróżowaniu i życiu w podróży. Czasem zostanie wtrącony dłuższy fragment jakiejś opowieści o innych ludziach, niektórzy z nich będący postaciami historycznymi.

Kiedy się zorientowałem na początku, że tak jest, ogarnęła mnie lekka panika: i tak dalej przez 450 stron???

Na pewnyn poziomie rozumiem, skąd tyle zachwytów – gdybym był rzeczywiście wyrobionym czytelnikiem, a nie tylko uzurpatorem z kraju cyferek i algorytmów, to pewnie też bym się zachwycił. Ale tak to raczej mnie zmęczyło i skonfundowało.

No cóż. Myślę że i tak było warto.

Wiewiórka też człowiek

Taka scenka:

Wiewiórka skacze po asfaltowej jezdni. Dokąd tak zmierza? Nie ma tam żadnego drzewa, chyba że po drugiej stronie ulicy, ale ona nie skacze w poprzek drogi. Nie, wiewiórka skok za skokiem skacze do innej wiewiórki, która wcześniej – nie wiem niestety kiedy – została potrącona przez samochód i leży teraz jasnym brzuszkiem do góry, nieruchoma. Pierwsza wiewiórka skacze, skok za skokiem, i w każdym podskoku widzę – czuję – smutek.

I ja też czuję smutek, chociaż pędzę na dwóch kołach, nic nie wiem, nie znam wiewiórki, oglądam się tylko i współczuję.

Ciekawe czy nadchodzi „polska inwazja” (w popkulturze)

Niedawno pisałem, że netfliksowy „Wiedźmin” to ogromna szansa dla polskiej popkultury. Ale nie było dla mnie jasne czy to tylko jednorazowy wyskok, czy zwiastun czegoś większego. Zdaje się, że Polska nadal znajduje się w kategorii kuriozów w szerszym kontekście tzw. kultury Zachodu… ale może to przemawia przeze mnie moje własne doświadczenie doświadczenia czasów, kiedy polski przemysł był na dnie i określenia takie jak „ruska chała” i „krajowe gówno” kształtowały światopoglądy całego pokolenia. Tak więc zainteresowanie polskim twórcą, jakim oczywiście jest Sapkowski, może mieć koloryt wizyty w gabinecie osobliwości. Albo i nie – Stanisław Lem jest przecież wielce szanowany za Zachodzie przez tych, którzy potrafią wyjrzeć poza najbliższy horyzont kulturowy (tak, to znów przemawia mój przywódca duchowy).

A poza tym mamy swojego ambasadora. Można powiedzieć: najwyzszy kurwa czas.

Kolejną salwę wystrzelili, co ciekawe, Belgowie, ponownie pod sztandarem Netfliksa. Nie wiem czy Tomek Bagiński, konsultant podczas kręcenia wiedźmińskiego serialu, również macał w tym palce, ale przynajmniej Filmweb się na niego powołuje w swojej recenzji serialu, jako tego, który podjął się „sprzedawania” polskich opowieści reszcie świata. Rzeczony serial nie jest bezpośrednią ekranizacją, ale zdecydowanie nawiązuje do twórczości kolejnego autora porównywanego (podobnie jak Peter Watts) do Stanisława Lema. Mowa oczywiście o Jacku Dukaju, którego trudno nie nazwać natępcą naszego tytana SF. A (mini-?)serial to „Kierunek: noc”, którego jeszcze nie widziałem, ale mam zamiar zacząć wkrótce. Wkrótce, czyli dziś albo jutro wieczorem.

Tak że teraz się zastanawiam, co będzie dalej? „Wiedźmin” ma zapowiedziany przynajmniej jeden kolejny sezon, „Kierunek: noc” może być wstępem do formalnej ekranizacji „Starości aksolotla”. To są z grubsza wiadome wiadome. Ale czy są jakieś niewiadome niewiadome? Wyłom został zrobiony, ktoś tam po drugiej stronie musiał już poprzez niego zobaczyć nowe złoża historii do sprzedania odbiorcy masowemu…

Czego się dowiedziałem z Wikipedii: edycja na świętego Serwacego

Amerykanie nie wierzą w zimnych ogrodników. Tymczasem jak w zegarku zrobiło się pieruńsko zimno dokładnie w przewidzianym czasie. Dobrze wiedzieć, że przynajmniej to póki co jest jeszcze stałe w dobie zmian klimatu!

[Tak! Reanimacja cyklu po ponad siedmiu latach. Nie wiadomo czy na stałe, ale gdzieś tam miałem zachomikowane notatki do kolejnych odcinków; pewnie już po terminie przydatności do spożycia, ale cóż…]

Opiekunka: wrażenia

Krytycy zjechali ten film jako niedziałający ani jako horror, ani jako komedia. Obejrzałem w sumie tylko z rekomendacji Ars Technica (a przynajmniej tak mi się wydaje, bo nie mogę znaleźć źródła), no i dlatego, że nie znalazłem nic lepszego do obejrzenia w niedzielny wieczór przy piwku. I do tego akurat ten film nadaje się nieźle. Ale chciałem zauważyć tylko jedną rzecz: to jest taki „Kevin sam w domu” na XXI wiek. Tylko że zamiast nierozgarniętych złodziejaszków mamy mniej lub bardziej rozgarniętych satanistów. A Kevin jest nerdem i szkolnym popychadłem (którym na końcu przestaje być, bo takie są prawa kina), który w wieku 12 lat nadal ma opiekunkę do dziecka (ale taką, że „najpierw się śmieją, a jak ją zobaczą to zaczynają zazdrościć”). I ludzie naprawdę giną, i to w sposób bardzo mało subtelny. Powiedzmy że nie jest to zrzucenie puszek z farbą na głowę.

Nie wiem czy polecam, ale tyle chciałem powiedzieć ;)