Jakiś czas temu załamywałem ręce nad pewną częścią społeczności informatycznej/nerdów w kontekście kultu jednostki powstałego wokół pewnej osobistości. Ostatnio ponownie rozgorzał gorący spór – tym razem dotyczący „podejrzanej rasowo” terminologii w kontekście technologicznym.
Nie chcę za bardzo się wdawać w samą dysputę, bo nie mam za dużo do dodania – generalnie chodzi o zwroty w rodzaju „master/slave architecture”, które (jak mi się wydaje, bo pamięć może mi płatać figle), wydawały mi się niesmaczne już niemal 30 lat temu, kiedy zaczynałem zabawę z komputerami. Ale nie jestem native speakerem, więc jeśli dla nich jest to akceptowalne, to ja się nie będę mieszał. Ostatnio jednak temat stał się gorący i wygląda na to, że sytuacja się zmieniła i mój niesmak okazał się uzasadniony. Tak że ja jestem jak najbardziej za tym, żeby pozbyć się tych terminów, zwłaszcza że, jak wiele osób zauważyło, ich zastępstwa są często bardziej czytelne i lepiej odpowiadają rzeczywistości.
Niemniej propozycja, by tak zrobić, napotyka niespodziewanie stanowczy opór. „To tylko terminologia techniczna, jest całkowicie neutralna”, to najczęstszy kontr-argument. Razem z innymi składają się na ogólną kategorię „ale w ogóle w czym problem?”, a kiedy się zwraca uwagę, że z ich perspektywy może nie ma problemu, ale to nie jest jedyna perspektywa, reakcje stają się coraz bardziej agresywne i emocjonalne. Coraz bardziej zahaczają o reductio ad absurdum, coraz bardziej czepiają się nieistotnych detali, których obalenie rzekomo obala całą argumentację. Do tego stopnia, że jestem coraz bardziej przekonany, że stoi za tym coś więcej – wszak nie chodzi o całkowite odmienienie swojego życia, ale tylko o to, żeby trochę bardziej uważać na słownictwo1. Ale te – w gruncie rzeczy emocjonalne – argumenty zawsze są prezentowane jako całkowicie logiczne (co jest ironią samą w sobie, moim zdaniem).
Na to zwróciłem uwagę już wcześniej, że nerd to osobnik niewątpliwie inteligentny, szczerze i bezkrytycznie wierzący w logikę i logiczną argumentację. Wcześniej jednak nie miałem jeszcze dokładnie skrystalizowanej opinii dlaczego to jest zupełnie chybiona wiara. Teraz już mam.
Problem z logiczną argumentają jest taki, że jakość logiki zależy całkowicie i w 100% od jakości danych wejściowych. Innymi słowy, zasada GIGO obowiązuje w pełni mocy.
Jest to z grubsza równoważne stwierdzeniu, że za pomocą logiki można udowodnić wszystko i cokolwiek – wystarczy tylko odpowiednio dobrać fakty wejściowe. Powiedzmy, na przykład, że dawanie pieniędzy komuś, kto nie wytwarza żadnego bogactwa, jest w oczywisty sposób złe. Niniejszym logika nakazuje, żeby zlikwidować emerytury (a może i samych emerytów…), zasiłki dla niepełnosprawnych i bezrobotnych, świadczenia na dzieci, a takze 99,9% bogaczy. Poza tym ostatnim chyba wszyscy się zgodzą, że to kompletny absurd. Ale całkowicie logiczny… przy przyjętych założeniach. Intuicyjnie jednak wszyscy (mam nadzieję) widzą bez większego problemu, że te założenia są całkowicie błędne. Powodów jest mnóstwo – ponieważ nie wystarczy brać pod uwagę tu i teraz, ale trzeba też uwzględnić przeszłość (w przypadku emerytów) i przyszłość (w przypadku dzieci); że wartość ludzkiego życia nie liczy się wyłącznie w kategoriach rynkowo-pieniężnych; że każdy człowiek jest inny i ma inne uwarunkowania i żyje w innym środowisku; i tak dalej.
Śmiem zatem twierdzić, że tym, którzy się zaperzają na sugestię, by w niewielkim stopniu zmienić swoje zachowanie, i wytaczają logikę by udowodnić słuszność swojego zaperzenia, brakuje czegoś ważnego w ich wejściach do logicznego rozumowania. Tym czymś jest empatia2.
1 Najbardziej szczodra intepretacja to głęboki dysonans poznawczy i odruchowa reakcja obronna na domniemany atak na biały przywilej („white privilege”), co mi mówi, że gdzieś tam głęboko tak reagująca osoba wierzy, ale nie chce się do tego przyznać, że jego uprzywilejowana pozycja białego, heteroseksualnego mężczyzny z klasy średniej jest niezasłużona. Z czym osbobiście bym się zgodził. Jedna z mniej szczodrych interpretacji to że to po prostu ludzkie parchy.
2 Duża część z nich mówi, że są „jak najbardziej przeciwko rasizmowi, ALE”. Gdzieś chyba jest jakieś prawo, które stwierdza że słówko „ale” unieważnia wszystko co występuje przed nim.