Gdzieś w 1/3 sobie uświadomiłem że to jest powieść o zombie. Nawet kończy się odpowiednim akcentem apokaliptycznym. Ale oczywiście nie tylko o tym, bo Orbitowski od dawna mądrze pisze o prostych ludziach, ich życiu i życiowej mądrości. Sam się w końcu z nich wywodzi, i oddaje im hołd w swojej twórczości. I od dawna też pisze, że horror ma źródło w ludziach, a nie w siłach nadprzyrodzonch (one, w najlepszym razie, są neutralne i tylko działają jako katalizator, wyzwalając w nas to co najlepsze – i, niestety częściej, najgorsze).
Przyznaję się, że aż do końca się zastanawiałem dlaczego Oława. Jakiś sentyment? Odwdzięczenie się za miło spędzone chwile podczas życiowej wędrówki? Um, aha, faktycznie tam były objawienia. Okej ;) Czyli powieść oparta na faktach – ale nie biografia.
[A opóźnienie mojej kolejki czytelniczej twardo trzyma się niecałych dwóch lat!]