Wola Raperska: Trochę to niefajnie tytułować cały akapit od jednego utworu, który nie jest zasadniczo reprezentatywny dla całości, ale nie da się ukryć, że ów utwór (These Black Claws) się wyróżnia nie tylko udziałem rapera Shahmen, ale też rapową estetyką, i szczerze mówiąc sprawia to chyba, że jest to najlepszy kawałek na nowej płycie Vola. Nawet bez rapowania by był jednym z lepszych – transowa zwrotka, podniosły refren, wszystko gra! A reszta płyty? Klasyczna Vola – piękno, mrok i melancholia, no i pięknie śpiewający blondas, w którym może zakochać się niejeden heteryk.
Węgry wracają do gry?: Zdarzały mi się tutaj zachwyty nad Thy Catafalque, zdarzało mi się narzekać na te same ich płyty. Poprzednia, Naiv, nie zaczepiła się na długo w mojej łepetynie – była rozlazła i zwyczajnie nudna. Ale najnowsza Vadak ma potencjał. Jest na niej co prawda trochę ładnych melodii i kobiecego śpiewu, ale jest na niej trochę niemal thrashowego czadu. Czyży reakcja Tamasa Katai na to, co się dzieje w jego ojczystym kraju? (Sam jakiś czas temu wyemigrował do Szkocji, ale nadal tworzy po węgiersku.)
Publicystyka śpiewana: A skoro już mowa o niezgodzie na to, co się dzieje w kraju, chyba nikt nie robi tego w bardziej zjadliwy sposób niż Chałtcore z Nowego Sącza, czyli samego środka PiS-owskiego bastionu. Prawda, że mamy Maleńczuka, ale on może być też dość irytujący; mamy Kazika, który potrafi być dosadny, ale jednak nie aż tak – on jednak okazuje się zbyt cywilizowany na te pojebane czasy. Chałtcore natomiast wali prosto z mostu między oczy i bez ogródek. Przy czym, nic nie ujmując muzyce, tekst generalnie jest tu najważniejszą częścią. Nie jest śpiewany, tylko zasadniczo deklamowany i – częściej – wywrzeszczany. O ile ktoś nie jest wielbicielem rządzącej partii – czad nad czady!
U bram sobie gram: (Bardzo przepraszam, zdaję sobie sprawę, że ten kalambur jest wyjątkowo durny.) At the Gates to prototypowy zespół sceny Göteborga. I od lat za bardzo od tego prototypu się nie wychyla. Co jest – jak zawsze w takich przypadkach – i dobrze, i źle. Dobrze, bo to nadal kawał porządnie zajebistej muzyki. Źle, bo jest to w dużym stopniu „więcej tego samego”. Sądząc po tym, że istnieją wierni fani Iron Maiden i AC/DC, nie jest to uniwersalnie postrzegane jako wada ;) Ja co prawda wolałbym, żeby wyraźniej słychać było, że to jest inna płyta niż poprzednie, ale i tak słucham z przyjemnością. BTW: tytuł ichniej At War with Reality sprzed kilku lat idealnie opisuje wspomnianą powyżej rządzącą partię…
[Krótkie wyjaśnienie tytułu wpisu: pierwszy szkic powstał 13 czerwca, i w formie niemal skończonej leżał od 27 dnia tego samego miesiąca. Z niewyjaśnionego powodu jakoś o nim… zapomniałem?]