Mało prawdopodobny morderca: wrażenia

Na chwilę się wstrzymuję od bycia typowym Polakiem, który się nie zna, ale się wypowie. Cały czas mam nadzieję, że zatłuczemy tego mordercę (wiadomo którego), a także wszystkich innych zbrodniarzy rządzących innymi państwami, ale nie o tego mi chodzi w tym wpisie.

„Mało prawdopodobny morderca” to szwedzki serial o zabójstwie Olofa Palmego. Dzisiaj niewiele ludzi już pamięta kim był Olof Palme i czym się zasłużył ludzkości. Chodziłem do podstawówki jego imienia i nawet ja nie bardzo miałem pojęcie kto zacz (pomyślałby kto, że szkoła wyjaśni uczniom kim jest ich patron i skąd się wziął; pamiętam tylko uroczystość nadania szkole imienia, w 1988 roku, podczas której najlepsi uczniowie poszczególnych klas dostali nagrody (w mojej dostał mój kolega, nie ja)). Ale właśnie dlatego z tym większym zainteresowaniem obejrzałem serial.

Jest to dość nietypowy kryminał. Po pierwsze, od pierwszej sceny wiemy kto zabił (i jak). To nie jest aż tak niezwykłe, bo ten zabieg jest coraz częściej stosowany przez twórców. Ale od początku też wiemy, że morderca nigdy nie został schwytany. Tak że dreszczyk emocji polega głównie na obserwowaniu jak spektakularnie szwedzka policja schrzaniła dochodzenie, a nie na śledzeniu zabawy w kotka i myszkę między ścigającym a ściganym. No i stopniowo odkrywamy co go motywowało. A – jak sam tytuł wskazuje – było to dość niezwykłe, graniczące wręcz z absurdalnym.

Gwoli ścisłości: jest bardzo silne przypuszczenie, że zabił niejaki Stig Engström, i to on jest bezapelacyjnie przedstawiony jako morderca. Niestety zmarł zanim udało mu się udowodnić winę w sądzie, więc pozostaje jako tylko podejrzany. Nota bene, okoliczności jego śmierci zostały zmienione. I być może serialowi wyszło to na dobre. Przypuszczam, że serial mógł powstać dopiero po tym, jak w 2020 roku komisja śledcza wskazała właśnie jego, i ostatecznie zamknęła śledztwo.

Ogólnie polecam. Nie dowiemy się z niego za dużo o Palmem – przypuszczam że docelową publicznością serialu są Szwedzi, wśród których ta wiedza jest bardziej powszechna. Ale jest dobrze zrobiony i ma ten trudno do opisania czynnik, dzięki któremu widz łapie się za głowę i woła „WTF??”. No i poznajemy (bardzo prawdopodobne) wyjaśnienie jednej z tajemnic XX wieku.