O winie (i wstydzie)

Do tych wszystkich, którzy powtarzają idiotyzmy o tym, że napaść Rosji na Ukrainę to nasza wina, bo sprowokowaliśmy niewinnego niedźwiedzia kuszeniem Ukrainy członkostwem w Unii i NATO: brak mi słów by powiedzieć jakim debilem trzeba być, żeby tak bezwstydnie obwiniać ofiarę o gwałt.

Anyway.

Wina po naszej stronie, owszem, jest, ale z zupełnie innego powodu. Może zreasumujmy „relacje zagraniczne” Rosji w ostatnich 30 latach i nasze („kolektywnego zachodu”) reakcje:

  • Czeczenia raz i drugi: masakry, czystki, masowe ostrzały cywilnych osiedli. Ale nawet nie wiadomo gdzie ta Czeczenia w ogóle jest, a w ogóle to muzułmanie, a Europa nie ma empatii dla muzułman.
  • Gruzja: w sumie szybko to się skończyło, bo ktoś jednak kiwnął palcem (i nie mówię o Kaczyńskim) więc nie zdążyli namordować, ale kto wie co tam się dzieje w Abchazji i Osetii. Kolektywny zachód wysłał jakiś samolot, Rosja powiedziała „a to ja przepraszam”, a my „nie ma sprawy” i faktycznie nie było już sprawy.
  • Donbas i Krym: zawłaszczenie kawałka terytorium suwerennego państwa. Ale w sumie to nic takiego się nie stało, więc kolektywny zachód kolektywnie ziewnął, a Krym i tak przecież Stalin dał Ukrainie w latach 50.
  • Syria: na bogów, nie zapominajmy o Syrii! Rosjanie od siedmiu lat nadal tam są, nadal dokonują zbrodni i jeszcze dostają medale i odznaczenia za to, jak pięknie spacyfikowali tą czy inną wioskę. Ale ponownie: to gdzieś w Azji, a poza tym muzułmanie i do tego jacyś ciapaci. I czasem chrześcijanie, ale jak taki chrześcijanin się zjawi na naszej wschodniej granicy, to się okazuje, że i tak o wyznaniu decyduje kolor skóry.

I dopiero kiedy Rosja podniosła rękę na „białe”, chrześcijańskie państwo w Europie, to okazało się, że to już niedobrze. Ale czemu nie 8 lat temu? Nie mam pojęcia. Może tym razem Putin jednak przekroczył jakąś niewidzialną granicę. A może jednak coś się u nas zmieniło. Nie wiem.

Ale nasza wina. Nasza wina, że nie zatłukliśmy zbrodniczego gada już 27 lat temu (Wikipedia przypomina, że dokładnie dzisiaj jest rocznica masakry w Samaszkach). Że traktowaliśmy Rosję jak jednego z nas, cywilizowane państwo w cywilizowanym świecie. Że interesy wokół dostaw cennych paliw kopalnych były ważniejsze niż ludobójstwa (i jeszcze do tego dzięki ich łatwej dostępności nie mieliśmy motywacji żeby spiąć dupy i zrobić coś z absolutnie konieczną transformacją energetyczną).

I nie, to nie jest Putin. To jest Rosja. Pierwsza wojna w Czeczenii była zanim Putin miał jakiekolwiek ważne stanowisko. Rosyjscy żołnierze to przecież zwykli Rosjanie, a i tak wykonywali rozkazy mordowania cywili a nawet wykazywali się przy tym inicjatywą i inwencją. W samej Rosji nie było masowych protestów by nie robić tych rzeczy w ich imieniu, a nawet wystarczyła jedna prowokacja, żeby zdobyć powszechne przyzwolenie społeczeństwa. Czy jest sens mówić o sprowokowaniu kogoś takiego? Kogoś, dla kogo przemoc to jeden z normalnych środków wyrazu? Kto się rozbija po okolicy udając niewiniątko a każdą swoją napaść przedstawia jako obronę konieczną? Jak można winić sąsiadów kogoś takiego, że chcą się jakoś zabezpieczyć, bo nigdy nie wiadomo kiedy ten ktoś zechce wybić im zęby?

I piszę „my”, mimo że Polska cały czas miała dość osobliwe położenie w tym wszystkim. Kaczyński jednak poleciał do Gruzji. Jednak od lat próbujemy odcinać się od rosyjskiej ropy. Co prawda antyrosyjskość naszego rządu wynika raczej z dziecinnej urazy, niż troski o prawa człowieka, ale jednak (teraz zaś cieszą się jak dzieci że mogą wszystkim powiedzieć „a nie mówiłem!!!”). Ale czuję się Europejczykiem i kiedy Zełeński mówi, że NATO za mało pomaga a Unia nie dość ostro reaguje, boli mnie to, bo wiem, że ma rację i mówi o mnie.

I czuję wstyd za te ostatnie 30 lat.