Kilka spostrzeżeń muzycznych wkrótce po efemerycznym pierwszym śniegu

Phronedust: Monuments podąża drogą Sevendust. A tak przynajmniej wydawało się po przesłuchaniu pierwszych zapowiedzi, bo po zapoznaniu się z resztą płyty wrażenie trochę maleje. Ale nie znika do końca, co trochę mnie niepokoi. Bo co to jest z tymi zespołami, które błysnęły oryginalnym debiutem a potem… znormalniały? Podaję Sevendust jako wiodący przykład, bo skojarzyło mi się brzmienie co niektórych utworów, ale bardziej chodzi o takie przypadki jak Incubus ze swoim szalonym, niesamowitym pierwszym długograjem (nie wspominając o krótkogrającym debiucie); albo Disturbed, którego pierwsza płyta jest autentycznie disturbing. We wszystkich tych przypadkach późniejsze płyty gdzieś zgubiły tą iskrę, która sprawiała, że ta muzyka była taka wyjatkowa. Nie mówię, że stała się zła, po prostu… nieciekawa. Tak więc będę uważnie was obserwował, Pomniki, i żadnych wyskoków! ;) [Na marginesie nota o niedawnym koncercie: było zajebiście! Wokalista rozśmieszał do łez (połowę jednego utworu zespół musiał zagrać instrumentalnie, bo śpiewak pływał na rękach widowni), utwory kopały należycie i była bardzo dobra reprezentacja debiutu, który darzę szczególną sympatią. Zresztą po basiście było widać, że podzielał moje sympatie ;)]

Dillinger Electro Plan: Pewnie nie takie wolty stylistyczne już świat widział, ale żeby od The Dillinger Escape Plan przejść do bezwstydnego ejtisowania, to chyba dość grubo. Ale może po prostu ja tam nic nie wiem. Z Mastodona dało się do bzykadełek z gier komputerowych, to czemu tak się nie da? Generalnie jest powolnie i spokojnie, czasem ucho złapie jakieś mniej lub bardziej jawne nawiązanie do takiego Gabriela chociażby (te brzmienia, aranżacje, melodyka…). Przyjemnie się tego słucha, tylko ja zawsze mam problem z takim odgrzewaniem starych kotletów. Mogę zrozumieć, że formuła jeszcze się nie wyczerpała i coś nowego da się z niej wykrzesać. Może lepiej nawet rozumiem, że nie jest to bezmyślny sentymentalizm, tylko raczej próba przybliżenia dzisiejszej młodzieży brzmień może już byłych i trochę zapomnianych, ale jednak nadal jarych. Ostatecznie jednak jeśli kogoś to kręci to w to mu graj, ja się wtrącać nie będę przecież. Tak samo nic nikomu do tego, że ja jednak wolę spoglądać w muzyczną przyszłość.

O, urna: Łączenie metalu ze skrzypcami to nie pierwszyzna. Robił to nasz rodzimy Indukti (kiedyś zasugerowałem im, z racji tych skrzypiec, żeby zagrali Woodpecker from Mars; wyrazili zaintrygowanie pomysłem, ale nigdy nie słyszałem, żeby go zrealizowali). Ale jedno to mieć skrzypce w składzie, a co innego żeby był to integralny instrument, bez którego nie można sobie wyobrazić jego muzyki. Tutaj mamy skrzypce bardzo ładnie wplecione w bardzo ładne utwory z bardzo ładnym śpiewem i nie tak bardzo ładnym, ale równie integralnym, growlem. Uważam że warto.