To dlatego było tak ciemno

Jestem rozczarowany, że nadal muszę pisać moje tradycyjne wpisy narzekające na zmiany czasu. Ale obietnice zostają obietnicami a tradycja zobowiązuje, więc.

Od jakiegoś czasu mam budzik nastawiony tak, by dzwonił o porze jak do wstawania do pracy także w weekendy. Chodzi o zachowanie stałego rytmu snu i czuwania – stałego, czyli przez cały czas. Nawet w czasach zarazy i samoizolacji. Jak na razie działa nieźle, nawet jeśli po wyłączeniu budzika (co żeby zrobić muszę wstać i przejść na drugi koniec pokoju) zaraz potem znowu się kładę i zasypiam na kolejne półtorej godziny. Lub więcej. W każdym razie dzisiaj zadzwonił jak zawsze, i kiedy szedłem go wyłączyć, zauważyłem, że jest jakoś dziwnie ciemno. Zobaczyłem za oknem całkowite zachmurzenie, więc uznałem że to dlatego, ale nie byłem jakoś do końca usatysfakcjonowany. Dopiero przeglądając rano nagłówki wiadomości się dowiedziałem, że była zmiana czasu. Ech.

Zwykle media uprzedzają trochę wcześniej, ale tej wiosny byli zajęci Wiadomo Czym. [Niesmaczny żart o tym, że kolejną ofiarą koronawirusa była godzina mojego snu, skasowano.]

Revenge of the Introverts

Co chwila do pracowej skrzynki pocztowej wpada jakaś wiadomość, w której któryś z ważniaków z któregoś z miliona szczebelków administracji nade mną, przysyła „słowa otuchy” w związku z „niezwykle trudną i stresującą” sytuacją, plus propaganda korporacyjnego sukcesu, oczywiście. Myślę sobie wtedy pewnie to samo, co myślą miliony moich braci i sióstr w introwersji:

Trudna sytuacja? Stres? Człowieku, przecież to mój normalny modus operandi!!

Tak! Choć raz jesteśmy górą! Wygrywamy z postępującą ekstrawertyzacją życia!!

Kilka spostrzeżeń muzycznych w czasach zarazy

Ten drugi Pazuzu: Ten pierwszy Pazuzu powinien być dobrze znany czytelnikom tego blogaska (o ile nie przeskakują z automatu tych moich kilku spostrzeżeń). Niedawno jednak ktoś mi zwrócił uwagę na (a potem Spotify wrzuciło mi do radaru premier) Tribe of Pazuzu, czyli relatywny świeżak. Nie jest to tym razem zespół fiński (jaka szkoda!) tylko kanadyjsko-usiański, i nie uprawia eksperymentalnego metalu, tylko bardziej konwencjonalną młóckę. Konwencjonalna czy nie, jest z tej wyższej półki. Moją uwagę zwraca trochę nietypowy growl wokalisty, który z czymś mi się kojarzy (może z tym drugim Bloodiest?). A poza tym: Boże, jaka boska okładka!

Heilung wird mich heilen: Folk? Nie moja bajka. Folk metal? Lepiej, ale jakoś nigdy specjalnie mnie nie kręciło (sory, Żywiołak). Eksperymentalny folk metal? W końcu do czegoś dochodzimy! Stąd taka refleksja, że eksperymentalne cokolwiek jest generalnie lepsze niż regularne cokolwiek. Nie licząc eksperymentalnego jazzu, bo nawet normalnego jazzu nie rozumiem, a eksperymentalny jest nie do zniesienia. Taka moja opinia ;) Tak że zespoły grające po prostu fajne piosenki są spoko, bo muzyka okazuje się na tyle pojemna, że nawet na dobrze zbadanym terenie jest jeszcze sporo miejsca, ale ja jednak chyba jestem z tych ludzi, którzy zawsze spoglądali za to wzgórze, za którym nikt jeszcze nie był…

Ten pierwszy Pazuzu też: To może być zblazowanie wieku średniego, może być niezależna od wieku depresja, tak czy siak ostatnimi czasy ciężko mi się podekscytować czymkolwiek. Ostatnio jednak odkryłem jeden z niewielu wyjatków, a wyjątkiem tym jest mój ukochany Oranssi Pazuzu. Na wieść o zapowiedzi ich nowej płyty, którą przysłał mi Bandcamp, poczułem autentyczne ukłucie ekscytacji. Huraa, jeszcze żarzy się we mnie trochę życia! Teraz objawił się pierwszy singiel z tejże płyty i mimo potencjalnie wygórowanych oczekiwań zupełnie się nie zawiodłem. Poprzednio zaskoczyli mnie cymbałkami (patrz też redux), tym razem… sam już nawet nie wiem co to było ;) Kolejny raz eksperymenty górą.

…And …And Oceans: (No sory, te kalambury same się piszą!) W nawiązaniu do powyższej notki, muszę też zauważyć, że rzadko co mnie też ostatnimi czasy zaskakuje. Raczej to nie tak, że ja już wszystko widziałem i wszystko jest zieeeew, chociaż może być i coś z tego. Tak czy siak, dość rzadko zdarza mi się usłyszeć coś przypadkiem i pomyśleć „o kurde, jakie dobre!”. A tak się właśnie stało z The Dissolution of Mind and Matter zespołu, którego nazwa mogła mi się kiedyś obić o uszy, ale równie dobrze mogła nie, bo nazw nawiązujących do oceanów jest na pęczki. A dziwny to przpadek. Właśnie się dowiedziałem, że są z Finlandii (kolejni!!!!) i że na jakieś 15 lat zmienili nazwę, by akurat teraz do niej powrócić. Chyba? Badania trwają… Póki co chłonę te blackowo-industrialne dźwięki i przestać nie mogę.

Kto 💖 koronawirus

Korporacje: Domyślnym trybem działania korporacji w sytuacjach, które mógłby w jakikolwiek sposób rzutować na wizerunek firmy, jest dupokryjstwo stosowane: coś trzeba zrobić; to jest coś, więc musimy to zrobić. W przeciwnym razie ktoś mógłby powiedzieć, że firma naraża pracowników, co byłoby bardzo źle, bo chociaż naraża codziennie (na zawał itp.) to tym razem jest to w jakiś sposób inaczej.

Rząd: Władza z kolei działa na zasadzie, że nie można pozwolić by dobry kryzys się zmarnował. Marne 20 30 przypadków i już jest idealna okazja by pokazać kto tu rządzi. Już widzę tą radość z jaką wdrażają zakazy i nakazy, z lubością delektując się tym poczuciem władzy. Przecież trzeba działać dla zdrowia obywateli!! A że przy okazji niepostrzeżenie zniknie jeszcze jedna lub dwie swobody obywatelskie? Cóż, działania z założenia tymczasowe mają w zwyczaju być tymczasowe na stałe. Poza tym wyczuwam tu też jakieś perwersyjne pragnienie, by pod żadnym względem nie odstawać od zachodu, nawet jeśli chodzi o ilość ofiar pandemii, czy rozmach stanu wyjątkowego.

Media: Nic lepszego dla mediów nie mogło się wydarzyć. Wreszcie mogą spełniać swoje powołanie, czyli informować społeczeństwo. Całodobowe odliczanie kolejnych potwierdzonych przypadków, co jakimś trafem w ogóle jest możliwe, bo po prostu nie jest ich tak dużo. Gadajace głowy patrzące z ekranu bardzo, bardzo poważnie, bo sytuacja jest bardzo, bardzo poważna, a każde nowe zarządzenie władzy jest tylko tego potwierdzeniem. Patrzysz na to i jesteś święcie przekonany że apokalipsa już tuż tuż za rogiem. Wkrótce wszyscy umrzemy, ale zanim to nastąpi, gapmy się w telewizory!

Terroryści: Patrzą z pewnym niedowierzaniem, i mówią między sobą: patrzcie, oni sami sobie robią to, co my chcieliśmy im zrobić przez dziesięciolecia…

Polacy: Generalnie się nie przejmują, najwyraźniej włącznie z tymi zarażonymi (o co chodziło z tym, który uciekł po tym jak usłyszał diagnozę?). Poza tym że półki sklepowe opustoszały z żywności o długiej trwałości. Czy to już panika, czy tylko strach przed paniką?

Ja tu sobie śmieszkuję, ale wirus zwykłym przeziębieniem jednak nie jest, a ja nie jestem aż takim paranoikiem ani cynikiem. Jak masz jakiekolwiek objawy, to na wszelki wypadek idź do lekarza; jak masz podejrzenie styczności z zarażonymi, poddaj się dobrowolnej kwarantannie. Słuchaj ludzi mądrzejszych i lepiej poinformowanych niż ja jeśli chcesz wiedzieć co robić ;) Myśl także o innych, nie tylko o sobie, ale miej głowę na karku i nie daj się zwariować.

20 miesięcy i co można znaleźć między okładkami, czyli dwie krótkie historie książkowe

Mam na półce swoją kolejkę czytelniczą – i rzeczywiście jest to kolejka, bo nowe zakupy dostawiam na końcu a książki do czytania biorę z początku. Przynajmniej w pierwszym przybliżeniu, bo początek przypomina bardziej kolejkę priorytetową, znaczy jeśli obecnie mam ochotę na coś z literatury faktu, to zdarza się że pominę jedną czy dwie (czy dziesięć?) pozycję z początku. Ale mniejsza. Raz czy dwa powiedziałem komuś że rozmiar tej kolejki oceniam na jakiś rok czytania. Ale to było bardzo grubsze oszacowanie.

Tymczasem niedawno wyciągnąłem kolejną pozycję i akurat tak się złożyło, że za okładkę był zamknięty paragon za nią. I tenże paragon powiedział mi, że na ów dzień rozmiar kolejki czytelniczej wyniosił… Kto uważał ten już wie, bo napisałem w tytule ile :P 20 miesięcy. A konkretnie nie rozmiar tylko opóźnienie. Ale mniejsza. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle że ostatnio miałem kilka raczej sporych cegieł.


Dziś rano, natomiast, czytałem sobie do śniadania kolejną raczej sporą cegłę i tak jakoś na kolejnych stronach pojawia się coraz większe przebarwienie. Coś poplamiło papier? Od środka? Od zewnątrz to nic dziwnego (ahem, czytanie do śniadania/obiadu), ale w środku? Przerzucam więc kolejną kartkę, mimo że jeszcze tam nie doczytałem i oczom mym ukazuje się zasuszony, rozpłaszczony trup ćmy. Kiedyś tak się robiło (nadal się robi?) zielniki, że między kartki się wsadza liście, żeby wyschły w kontrolowanych warunkach, ale ćmy? Serio, to była moja pierwsza myśl. No dobra, po tym jak opanowałem odruch ucieczki, który na milisekundę ogarnął pień mózgu… Ale mówię wam, zasuszony czy nie, ciężko było się tego draństwa pozbyć.