Moje miasto powiatowe jednak nie jest zapadłą dziurą?

Pojechałem dzisiaj do salonu Orange żeby skorygować pewne niedopatrzenie w mojej umowie w sprawie Internetu. I akurat tak się złożyło, że wróciwszy tego samego dnia do domu znalazłem w skrzynce egzemplarz dość unikatowego zjawiska: pożyteczny spam. Spam informował mnie, że w moim mieście powiatowym zaistniała spółka dostarczająca telewizję kablową i Internet, że właśnie puścili do mojej miejscowości światłowód, który akurat przechodzi obok mojego osiedla (do którego się przeprowadziłem dwa miesiące temu) i że mogą mi ten światłowód poprowadzić wprost do mieszkania. Światłowód – nie ADSL. W związku z czym za tyle, ile obecnie płacę za nieszczęsną Neostradę, mogę mieć 100Mbit/s1 i telewizję HD (IPTV) ze światłowodem w gniazdku.

I pomyśleć, że ledwie kilka godzin wcześniej przechadzając się po ulicach Otwocka myślałem sobie jaka to okropna dziura…


1 Niestety łącze nadal jest drastycznie asymetryczne, chociaż 10Mbit/s „w górę” nie brzmi jednak tak strasznie jak to, co mam obecnie…

Kilka spostrzeżeń muzycznych na „zimę”

Traumatyczne odkrycia: Słuchając płyty „Archtype of Chaos” polskiego zespołu Trauma, który pomimo wydania siedmiu? ośmiu? płyt pozostaje chyba najbardziej niedocenionym krajowym zespołem, byłem zaskoczony, że coś jeszcze może mnie zaskoczyć. Kiedyś, dawno, dawno temu sarkałem, że w Polsce nie tworzy się dobrej muzyki. Potem odkryłem, że wystarczy po prostu wyłączyć radio. I po tylu latach od tego odkrycia nadal co jakiś czas polska scena daje mi do zrozumienia, że i tak g* wiem. Trochę traumatyczne takie przeżycia, ale warto. BTW: „The Slime” <3 od pierwszego wsłuchania ;)

Walą wielu? W porównaniu z pierwszymi dwoma płytami Oranssi Pazuzu muszę przyznać, że „Valonielu” jest trochę rozczarowująca. Nie jest zła, jest po prostu… normalna… Trochę szkoda.

Mortals Watch the Satanist: Ja wiem, że tu jestem po to, żeby robić nietypowe skojarzenia. A ponieważ tego skojarzenia jeszcze nie widziałem, oto dowód nr jeden; oraz dowód nr dwa. Poza tym bez morału.

Tłusty czwartek moralnego relatywisty

Bilans ostateczny: osiem (cztery w pracy, cztery w domu). Jeszcze się nie porzygałem ;)

I może to rzeczywiście działa tak, że wraz z postępującym stetryczeniem poglądy stają się coraz bardziej prawicowe, ale zaczynam rozumieć co moralizatorzy z pewnego konkretnego obozu ideologicznego rozumieją przez relatywizm moralny. Święta u mnie w rodzinie zawsze obchodziło się siłą rozpędu, bo nie stoją za nimi żadne podstawy filozoficzne. Ot, kilka dni wolnych na koszt państwa de jure (ale nie de facto) świeckiego. Trochę bajania, że przecież katolicy i tak pokradli te święta poganom i że to już jest tradycja po prostu polska. Tłusty czwartek też przecież ma jakiś poniekąd głębszy sens istnienia – o którym nie mam zielonego pojęcia. Nażreć się pączków i tyle. Więc sobie tak wybieram co mi się podoba, płytko i ogólnikowo. A przecież pączka można zjeść każdego dnia, święto zakochanych powinno trwać cały rok, nie tylko w walentynki, a żeby sprawić komuś radość prezentem nie trzeba czekać na mikołajki.

A że jestem wesołym cynikiem… nic mnie to nie obchodzi.

Programowanie i analogie

Co jakiś czas ktoś na jakimś forum próbuje opisać na czym polega programowanie poprzez jakąś analogię. Czasem chodzi o uświadomienie laikowi co to jest, co my właściwie robimy; czasem chodzi o coś innego, jak rozkminy nad tym, czy to w ogóle jest dziedzina inżynierska. I tak na przykład mamy porównanie do inżynierii lądowej: „programowanie jest jak budowanie mostu” (czyli to jest jednak inżynieria). Albo: „programowanie jest jak uprawianie ogrodu” (nie, to bardziej sztuka niż inżynieria). Wiadomo, że w ogólnym przypadku wszystkie analogie są niedoskonałe, ale te dwie nigdy mi nie przypadły do gustu. Budowanie mostu (albo nawet katedry) ma zupełnie inny charakter: masz stal, beton (lub bardziej współczesne materiały), kilka tysięcy lat tradycji i zaledwie trzy wymiary. Wiadomo gdzie co jest, co stoi, co się na czym solidnie opiera, a co można otworzyć. Z ogrodem jest trochę lepiej, bo lepiej obrazuje dynamiczny charakter oprogramowania, które nigdy nie jest „skończone” – cały czas coś wyrasta, obumiera i trzeba w kółko latać i przycinać, sadzić nowe sadzonki i wyrywać chwasty. Ale ogród jest jakoś mało funkcjonalny: on po prostu ładnie wygląda i nic ciekawego nie robi. A do tego jest płaski.

Być może w ogóle nie powinienem zajmować się tym tematem, ale widocznie potrzeba jest, a ja miewam czasami nietypowe skojarzenia. Na przykład programowanie w Javie kojarzy mi się z lepieniem w glinie. Programowanie w C++ – z rzeźbieniem w kamieniu (za pomocą dłuta). W C – z łupaniem kamieni (bez dłuta). Z pozostałymi językami może być trudniej, ale taki np. Haskell kojarzy mi się trochę z pleceniem z wikliny (chyba). A programowanie ogólnie? Ostatnio ukształtował mi się dość specyficzny obraz…

Programowanie jest jak konstruowanie skomplikowanej drucianej rzeźby bez lutowania.

Druty to oczywiście przepływ sterowania, który potrafi czasem być dość poplątany. Druty nie są połączone ze sobą na stałe – tam, gdzie w programie byłby jakiś interfejs pomiędzy węzłami / komponentami / modułami / klasami, tam w naszej metaforycznej rzeźbie jest przerwa – druty zbliżają się do siebie końcami, ale nie możemy użyć żadnego spoiwa. I jeśli coś gdzieś poruszymy, to ryzykujemy, że wszystko się zaraz porozjeżdża.

Tak z grubsza czuję się w pracy.

Najbardziej oczywista rzecz, jaką obejrzałem w tym roku

Jeśli lubisz uroczy francuski akcent, ta prezentacja jest dla Ciebie!

Yves Morieux: As work gets more complex, 6 rules to simplify

Każdy, kto kiedykolwiek pracował w biurze, wie, że trudno znaleźć bardziej nieprzyjazne środowisko dla człowieka, nawet w najbardziej przyjaznym dla pracownika miejscu pracy. No dobra, pewnie zdarzają się wyjątkowi osobnicy, którzy czują się w środowisku korporacyjnym jak ryba w wodzie (pewnie wszyscy oni są gdzieś na wyższych szczeblach zarządzających). Autor powyższej prezentacji przedstawia swoje własne teorie na temat tego, dlaczego jest tak źle i jak można to zrobić lepiej. Dla mnie to jest pretekst, żeby przedstawić moją własną teorię:

Stosunek pracy to przedłużenie feudalizmu.

„Dziękuję za uwagę”, mógłbym powiedzieć, ale może rozwinę trochę. Kiedy powstawały nowoczesne organizacje biznesowe, feudalizm miał się jeszcze całkiem dobrze, więc nic dziwnego, że struktury zarządzania były wzorowane na organizacji całego społeczeństwa. Tylko że feudalizm w szerszym społeczeństwie upadł, tymczasem w korporacjach ma się całkiem dobrze. W wyniku tego w pracy biurowej mamy zawsze ścisłą hierarchię: ktoś pracuje dla kogoś, ktoś jest „pod” kimś, i ktoś jest „nad” kimś i im więcej ludzi ma się „pod” sobą, tym większy prestiż. Pamiętacie sławetną scenę z filmu „Office Space”, w którym konsultanci przedstawiają głównemu bohaterowi propozycję mówiąc, że będzie miał „czterech ludzi pod sobą” i oczekiwali, że ów, dotychczas zwykły wyrobnik, zachłyśnie się z zachwytu? Twój szef jest tak naprawdę Twoim suzerenem. I niech bogowie będą dla Ciebie litościwi jeśli znajdujesz się na pozycji chłopa pańszczyźnianego. I pomimo romantycznego, idealistycznego obrazu społeczeństwa feudalnego, który nam wpajają bajeczki o księżniczkach i rycerzach, należy pamiętać, że „feudalizm” i „nadużycia władzy” to niemalże synonimy. Społeczeństwo feudalne opiera się ma patologii. Kultura korporacyjna również. Nie wiem jakie pranie mózgu przeszliśmy w młodości, że nie tylko się przeciwko temu nie buntujemy, ale jeszcze uważamy to za coś zupełnie normalnego…

[Oczywiście muszę dodać, że nie jestem ani historykiem, ani ekonomistą, ani teoretykiem biurokracji, ani filozofem – tylko zwykłym chłopem pańszczyźnianym programistą, który za dużo się naczytał ;)]

FD HDD SSD

Chociaż minęło już ze dwadzieścia lat od tego wydarzenia, do dziś pamiętam moment, w którym po raz pierwszy odpaliłem swój komputer ze świeżo zainstalowanym twardym dyskiem. Takie to zrobiło na mnie wrażenie. Przyzwyczajony do tego, że w epoce dyskietek byle operacja na plikach uwzględniała w dużym procencie gapienie się w okno (bo czas oczekiwania był zbyt duży żeby cierpliwie czekać, a jednak zbyt mały żeby zrobić coś pożytecznego), zmieniłem katalog w NC i jeszcze nawet nie zdążyłem przenieść wzroku na pobliskie okno, a już po niecałej sekundzie pokazał się wynik. O CHOROBA.

Gdyby ktoś mnie zapytał co takiego ciekawego jest w SSD, powiedziałbym, że moje pierwsze wrażenie po zainstalowaniu SSD było analogiczne do tego opisanego powyżej.

A czemu o tym piszę teraz, skoro SSD zainstalowałem sobie jakieś pięć lat temu? Nie mam pojęcia. Ale nadal uważam, że to najlepsze co można zrobić swojemu komputerowi – nie szybszy procesor, nie szybsza karta grafiki, tylko SSD. Jakikolwiek. Nawet najtańszy będzie jak niebo a ziemia.

Lekcje tańca dla robotów

Wpisałem dzisiaj w Gógiela chyba najdziwniejsze zapytanie, jakie kiedykolwiek zadałem – jeśli wyrwać je z kulturalnego kontekstu. Mianowicie:

android samba

Uważam to za karygodne niedopatrzenie, że telefon ma bardzo widoczną obsługę sieci bezprzewodowych, ale nie ma żadnej wbudowanej domyślnie obsługi udostępniania plików przez sieć. Chociaż jestem również prawie pewien, że jest to niedopatrzenie celowe i planowe. Ekosystem aplikacji wbudowanych i tych ze sklepu coraz bardziej przypomina mi komunistyczną centralnie planowaną gospodarkę niedoboru…

Wszystkie cztery „Mission: Impossible”: Wrażenia

W niedzielę obejrzałem jednym cięgiem wszystkie cztery filmy z serii „Mission: Impossible” – bo widocznie nie mam nic lepszego do roboty w niedzielę. Całość mógłbym podsumować jednym zdaniem: „ktoś tu bardzo chce być jak Bond”. Albowiem może i Ethan Hunt nie jest kobieciarzem z dość lekceważącym podejściem do swojej pracy, ale piękne kobiety (w pięknych sukniach z pięknymi dekoltami) są, przeskakiwanie do coraz to innych egzotycznych miejsc akcji jest, orgazmy technologiczne są, i generalnie jakoś Bondem trąci. Ale mniejsza. Rozdrabniając się na cztery mógłbym dodać, że: część pierwsza jest słabsza niż pamiętałem, części drugiej oglądanie boli (auć), części trzecia i czwarta są wporzo (nawet jeśli trzecia zbliża się z kolei do „Prawdziwych kłamstw”).

I to by było na tyle jeśli chodzi o marnowanie niedzieli.

O okradaniu

W agregatorze RSS przemknął mi taki nagłówek:

Nawet nie wiesz, że cię okradają

Po chwili dotarło do mnie, że może i chciałbym się dowiedzieć kto mnie okrada, więc zawróciłem i spojrzałem na fragment rozwinięcia, który łaskawie Google News dla mnie wyekstrahował. I czytam:

Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach …

Obawiam się więc, że źródło, z którego nagłówek został pobrany, uznało, że wiedzą, że ich okradają. A konkretniej: że ja ich okradam. Witaj, ironio.

Moja walka z wiatrakami

Jestem w dużym stopniu rozczarowany rozwojem przemysłu komputerowego. Kiedyś komputery jakie znamy dzisiaj, a jakie wówczas nazywano „mikrokomputerami”, nie nadawały się prawie do niczego. Wolne to było, wszystko było kwadratowe i (jeśli się miało pecha nie mieć Amigi) miało w porywach do 16 kolorów. Nietrudno zatem zrozumieć skąd w takich warunkach wziął się pęd ku prędkości. Nowy komputer był dwa razy szybszy od poprzedniego, ale zawsze chciało się więcej.

Moje rozczarowanie jest tym, że ten wyścig trwa nadal.

Mój komputer nie ma jeszcze 10 lat, ale powoli, powoli się do tego wieku zbliża. Jestem niewątpliwie tzw. „komputerowcem”, a do tego programistą, i wedle wszelkich prawideł funkcjonowania wszechświata powinienem mieć na biurku najbardziej wypasiony ostatni krzyk geeczej mody. Ale nie mam. Mam trochę pokracznego potworka Frankensteina, który oprócz starego (antycznego, wręcz) procesora ma mocno zwiększoną ilość pamięci, jeden z pierwszych modeli SSD (najlepsza inwestycja, jaką można zrobić, to zakupić SSD – a nie nowszy, szybszy procesor), oraz nowy wiatrak. Co prawda nie zagram na nim w najnowszą strzelankę, zresztą dawno z nich wyrosłem, ale poza tym jest wystarczająco dobry. I teraz co mi się marzy to posurfować trochę po drugiej stronie fali generowanej przez prawo Moore’a – marzy mi się komputer, który ma taką samą moc obliczeniową, ale jest mniejszy, chłodniejszy i NIE MA ŻADNYCH WIATRAKÓW. To jest możliwe. Kartę graficzną już taką mam. Ale procesorów nikt takich nie produkuje, przynajmniej nie na komputery biurkowe. Uważam, że to skandal.

NIENAWIDZĘ WIATRAKÓW!!!!!!

Dodane później: no i kurna zapomniałem po co ja w ogóle to piszę ;) Otóż natrafiłem na promyk nadziei: ASUS Chromebox: Fanless Haswell in a NUC-like Form Factor. Aż mi serducho zabiło mocniej ;)